[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Będą tu za chwilę! Którędy idziemy, Muki?
— Do parowu! — prawie krzyknął Rod. — Gdybyśmy mogli dotrzeć do parowu!
— Do parowu! — podchwycił Wabi.
Mukoki zatoczył półkole i machał na obu chłopców, by szli przodem. Sam chciał
zasłaniać odwrót.
Nie było czasu na rozmowy i Wabi ruszył naprzód jak najszybciej. Z tyłu doszedł go
lekki trzask; to Mukoki biegnąc nabijał fuzję. Rod nabił już swoją, gdy jego przyjaciele byli
zajęci na polu walki. Wabi, biegnąc, oglądał swoją broń.
— Rod, ile masz ładunków?! — zawołał przez ramię.
— Czterdzieści dziewięć!
— W ładownicy mam tylko pięć, a w magazynie cztery! — krzyknął młody Indianin. —
Daj mi kilka.
Nie zatrzymując się, Rod dobył z pasa tuzin naboi i podał je koledze.
Tymczasem dotarli do wzgórza. U szczytu stanęli, by zaczerpnąć tchu i rzucić wzrokiem
na obozowisko Indian. Wokół ogni panowała pustka. O ćwierć mili na równinie dojrzeli pół
tuzina wojowników, pędem zbliżających się do wzgórza. Reszta Woongów kryła się zapewne w
dalszych lub bliższych zaroślach.
— Musimy pierwsi stanąć w parowie — rzekł Wabi. Mówiąc to zawrócił i znów pognał
przodem.
Rod uczuł ogarniającą go trwogę. „Musimy pierwsi stanąć w parowie”. Słowa przyjaciela
uprzytomniły mu, że jego własne siły są na wyczerpaniu. Bieg do płonącej chaty pozbawił go
wszelkich zasobów energii, a teraz z każdym krokiem czuł się słabszy. Parów był położony o
milę od kotliny, a zejście doń znajdowało się o dwie mile dalej. Trzy mile zatem! Czy wytrzyma?
Słyszał tuż poza sobą chrzęst rakiet Mukiego, zaś odległość pomiędzy nim a Wabim stawała się
coraz większa. Uczynił rozpaczliwy wysiłek dla nabrania tchu, ale rezultat był żaden. Wtem tuż
nad jego uchem zabrzmiał syk Mukiego i Wabi stanął.
— On biegł trzy mile do chaty — odezwał się stary myśliwiec. — Nie wytrzyma dłużej.
Rod był śmiertelnie blady i tak zdyszany, że nie mógł dobyć głosu. Wabi natychmiast
ocenił sytuację.
— Pozostaje nam tylko jedno, Muki. Musimy zatrzymać Woongów w kotlinie.
Przyjmiemy ich salwą ze szczytu wzgórza za jeziorem. Położymy trzech lub czterech i nie
ośmielą się już ścigać nas wprost. Pomyślą, że mamy zamiar tam się bronić, i zechcą nas
osaczyć. Tymczasem zrobimy kawał drogi w kierunku parowu.
Ruszył znów przodem, tym razem wolniej. W trzy minuty później weszli w obręb kotliny,
minęli ją szczęśliwie i docierali właśnie do stóp wzgórza, gdy z przeciwległych stoków za nimi
zabrzmiał triumfalny, mrożący krew w żyłach wrzask.
— Spieszmy! — krzyknął Wabi. — Widzą nas! --- Nim skończył mówić, huknął strzał.
Po raz pierwszy w życiu Rod usłyszał tuż nad głową przeszywający świergot kuli.
Zobaczył, jak śnieg sypnął w górę o parę metrów od Wabigoona. Na krótką chwilę zapadła cisza;
potem gruchnął drugi strzał i wreszcie jeszcze trzy, jeden za drugim. Wabi potknął się.
— Nie jestem ranny! — krzyknął. — Pośliznąłem się na skale.
Docierał do szczytu, mając Roda tuż za sobą, gdy z drugiej strony jeziora sypnęło pół
tuzina strzałów. Instynktownie Rod padł na twarz. Gdy tak leżał w śniegu, usłyszał gwizd kuli i
ostry, bolesny krzyk Mukiego. Jednakże stary myśliwiec zrównał się z nimi natychmiast i razem
już przedostali się na drugą stronę garbu.
— Czy co złego, Mukoki? Czy co złego? — Wabi płakał prawie, gdy obrócony twarzą do
starego Indianina, obejmował go ramieniem. — Czyś ciężko ranny?
Mukoki zatoczył się, ale opanował się natychmiast.
— O, tu! — rzekł, dotykając dłonią lewego ramienia. — Nic złego. — Uśmiechał się, a z
oczu patrzyły mu męstwo i ból.
Zrzucił z pleców wiązkę futer. — Teraz im pokażemy!
Przygięci ku ziemi, spojrzeli na równinę. Pół tuzina Woongów opuściło cedrową gęstwę i
właśnie w tej chwili biegli pędem przez płaszczyznę. Spośród drzew wysypywali się inni
wojownicy i Wabi zauważył,, że wielu z nich nie ma rakiet śnieżnych. Radośnie zwrócił na to
uwagę. Mukiego, ale ten nie podniósł nawet oczu. Po chwili dopiero powtórzył:
— Teraz im pokażemy!
Ośmiu Indian w rakietach śnieżnych znajdowało się w połowie kotliny. Sześciu dotarło
właśnie do jeziora. Rod nie miał zamiaru strzelać. Wiedział, że o wiele ważniejsze jest, by
odzyskał siły, niż by brał udział w walce. Toteż oddychał głęboko, podczas gdy jego dwaj
koledzy brali broń do ramienia.
Wabi i Mukoki porozumiewali się szeptem. Mukoki pierwszy pocisnął spust. Gruchnął
jeden strzał, potem drugi i czerwonoskóry opryszek na jeziorze zarył twarzą w śnieg. Teraz
strzelił Wabi. Do uszu myśliwych dobiegło bolesne wycie i drugi Woonga padł ze zdruzgotaną
nogą. Wrzaski i strzały bitewne pobudziły energię Roda i z wyzywającym okrzykiem podnosząc
broń do ramienia, przyłączył się do kanonady. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl