[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tralnie, po czym przeprosił i odszedł. Musiał znalezć Sophie.
- Kit?
Znał ten głos, ale się go nie spodziewał. Gdy się odwrócił, ujrzał duży czarny kape-
lusz, a pod nim bardzo opaloną, wyraznie zakłopotaną Aleksię.
- Skarbie, tak mi przykro - szepnęła i ucałowała go w policzki. - Co za szok. Musi-
cie być zdruzgotani.
- No tak. Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
Jego ton sugerował, że nie była to zbyt miła niespodzianka. Kit poczuł złość na
samego siebie. Przecież nie było winą Aleksii, że ujrzał Sophie padającą w ramiona ja-
kiemuÅ› idiocie w damskiej kurtce.
- Wyjechałam z Olympią na weekend do St Moritz, ale kiedy jej matka powiedzia-
ła, co się stało, postanowiłam natychmiast przyjechać. Dla ciebie. Wiem, że nie miałam
szczęścia dobrze znać twojego ojca, jednak... - Jej policzki pod opalenizną były bardzo
czerwone. - Chciałam się upewnić, że wszystko u ciebie w porządku. Zależy mi na tobie,
wiesz...
- Dzięki.
- Kit, musisz czuć się strasznie. Nie powinieneś być sam.
Poczuł przypływ rozpaczy i zaczął się zastanawiać, co za ironia losu sprawiła, że
gdy po raz pierwszy w życiu nie chciał być sam, jedyna osoba, z którą pragnął przeby-
wać, najwyrazniej nie miała na to ochoty.
- Będę o tym pamiętał - powiedział ze znużeniem.
- Witaj, Kit. Przykro mi z powodu twojego ojca.
R
L
T
Kit uświadomił sobie, że gdyby teraz stali w zbrojowni, chyba chwyciłby jeden z
wyczyszczonych przez Sophie pistoletów i palnął sobie w łeb. Ponieważ jednak przeby-
wał gdzie indziej, musiał jakoś znieść uścisk Olympii Rothwell-Hyde i na dodatek
uśmiechnąć się do niej.
- Witaj, Olympio.
- Mama mówi, że byłeś absolutnie boski na przyjęciu, kiedy to się stało. Naprawdę
bohaterski.
- Raczej nieszczególnie, skoro spotykamy się w takich okolicznościach - odparł
chłodno.
Olympii nie wytrąciło to jednak z równowagi. Pochyliła się ku niemu i spytała peł-
nym ekscytacji szeptem:
- Kochanie, muszę cię spytać o tę rudą, koło której siedziałeś w kościele... Strasz-
nie przypomina jedną taką dziewczynę z naszej szkoły. Nazywała się Summer Green-
ham, ale to chyba nie...
- Sophie - sprostował, mrużąc oczy. - Nazywa się Sophie Greenham.
- Czyli to ona! - wykrzyknęła Olympia triumfalnie, patrząc na Aleksię. - Nic dziw-
nego, że zmieniła to żenujące hipisowskie imię. Powinna była też zmienić nazwisko, bo
pewnie wzięło się od nazwy tego lesbijskiego obozowiska. Tak czy owak, skarbie, nie
rozumiem co ona tutaj robi. Pracuje u was? Bo jeśli tak, to uważałabym na rodzinne sre-
bra.
- To dziewczyna Jaspera - odparł Kit, zastanawiając się, czy jeżeli będzie częściej
to powtarzał, to wreszcie się z tym pogodzi.
- Niemożliwe. Nie-moż-li-we. Poważnie? O mój Boże!
Kit stał nieruchomo, obserwując popisy Olympii. Choć starał się nad sobą pano-
wać, w jego żyłach wrzała adrenalina.
- O co chodzi? - zapytał w końcu.
Stojąca obok Olympii Aleksia poruszyła się niespokojnie.
- Przyszła do naszej szkoły z jakiegoś brudnego obozu hipisów. Jedna z ciotek zli-
towała się nad nią i chciała ją ucywilizować, zanim będzie za pózno. Wszystko jedno. -
Machnęła lekceważąco ręką. - Kompletna strata pieniędzy, bo wydalono ją ze szkoły za
R
L
T
kradzież. - Upiła łyk szampana. - To było przed studniówką. Jedna z naszych koleżanek
dostała trochę pieniędzy od matki, żeby kupić sukienkę. No i te pieniądze zniknęły i na-
gle, zadziwiającym zbiegiem okoliczności, panna Greenham, która wcześniej chodziła
wyłącznie w ciuchach z lumpeksów, pojawiła się w bardzo ładnej sukience.
- A ty dodałaś dwa do dwóch - wycedził Kit.
Olympia wydawała się zdumiona i nieco oburzona.
- Owszem. I wyszło mi oczywiste cztery - oznajmiła. - Jej ciotka twierdziła, że nie
dała jej pieniędzy, a Summer tłumaczyła, że matka kupiła jej tę sukienkę. Matka, która
mieszkała w autobusie, i ostatni raz widziała córkę jakiś rok wcześniej. I akurat wtedy
nie można było się z nią skontaktować, bo nie dysponowała tak nowoczesnym urządze-
niem jak telefon...
Kit popatrzył na podłogę i zaśmiał się bez cienia wesołości w głosie.
- Nie mogła również poprzeć wersji Sophie - zauważył.
- No daj spokój, Kit - oświadczyła Olympia pobłażliwym tonem. - Czasem nie
trzeba dowodów, bo prawda jest tak oczywista, że wszyscy ją widzą. A poza tym, skoro
to dziewczyna Jaspera, dlaczego przed chwilą wynajmowała z jakimś gościem pokój w
pubie? Aleksia i ja poszłyśmy tam na szybkiego drinka, żeby się rozgrzać po mszy, i
wtedy ich zauważyłyśmy. - Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu. - Pokój numer trzy,
jeśli mi nie wierzysz.
Gdyby Sophie wiedziała, że będzie zmuszona brnąć przez śnieg z wioski do zam-
ku, zostawiłaby te idiotyczne buty w domu i włożyła coś rozsądniejszego. Koszmarnie
zmarzły jej stopy, ale przecież musiała znalezć Jaspera i powiedzieć mu, że przyjechał
Sergio. Zanim wyszła, poczekała, aż Sergio zje śniadanie, a potem położyła go do łóżka,
żeby choć trochę wytrzezwiał.
Wiedziała, że skoro skończyła się już oficjalna część pogrzebu, Jasper na pewno
będzie chciał jak najszybciej dołączyć do przyjaciela. Zresztą i tak nie mogła dłużej słu-
chać, jak Sergio nieustannie gada o swoich emocjach, bo sama zaczynała marzyć, żeby
się upić.
Zgrzytając zębami, przyspieszyła kroku i wkrótce weszła do zamku.
R
L
T
- Czy wszystko w porzÄ…dku, panno Greenham?
Na korytarzu stał Thomas z tacą szampana i z troską patrzył na Sophie. Wiedziała, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl