[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tak, macie racjÄ™. To chyba ich galeria. A te tablice...
zgromadzone tutaj okazy sztuki...
 Wchodzimy?  spytał rzeczowo Kes.
 Strop?  przyhamował ich Taave.
 Bądz spokojny, wytrzyma. Nie czekaliśmy bezczynnie na
twoje... dyrektywy. Nim nadeszliście, ja kazałem robotom
wykonać wszystkie pomiary  powiedział wyzywająco
Haer'rth.
W zazwyczaj tak spokojnych oczach Taave zapalił się na
moment gniewny, niedobry błysk  przez chwilę patrzył tak
na Haer'rtha, ale nic nie powiedział. Odwrócił się i milcząc
przekroczył próg galerii.
Po kilku krokach od wejścia ogarnęła ich ciemność i Taave
wydał polecenie robotom, by zapaliły światła. W tym
sztucznym, zimnym blasku, tak ró\nym od słonecznego,
barwy zagrały \ywiej, stały się wyrazniejsze i jakby
agresywne. Po obu stronach długiego korytarza, wzdłu\
ścian, ciągnęły się rzędy przezroczystych
prostopadłościanów, w ka\dym tkwił obraz i chocia\ ka\dy z
nich przedstawiał zupełnie coś innego, łączyło je pewne, w
pierwszej chwili niezmiernie trudne do sprecyzowania
podobieństwo. Po chwili zrozumieli; ktoś wciągnął z sykiem
powietrze, ktoś lekko westchnął: to, co łączyło je z sobą,
wynikało najwidoczniej z indywidualności ich twórców, tak
ró\nej od ich własnej  przera\ająco obcej, niepojętej.
 Chodzmy  powiedział zdławionym głosem Kes.
Posuwali siÄ™ wolno korytarzem, patrzÄ…c na te splÄ…tane i
niespokojne linie  nawet barwy obrazów wydawały się im
agresywne, skłócone. Przyzwyczajeni do sztuki spokojnej
i łagodnej jak cały stworzony przez nich świat, patrzyli teraz
na twórczość pełną sprzeczności, gwałtowną, niepojętą 
jak muzyka, która tak nimi wstrząsnęła przed kilku dniami.
Zbłądzili w jakimś przejściu, po chwili natrafiając na boczne
rozgałęzienie galerii  tu sztuka abstrakcyjna ustępowała
nagle malarstwu figuralnemu; prawdopodobnie obrazy
pochodziły z innego okresu. Tym razem zaskoczyły ich
niespokojne i dziwnie obce w swojej wymowie sceny.
Niektóre były zdumiewająco okrutne: czasami cały obraz
przera\ał odmalowaną w nim sceną okrucieństwa, czasem
 chocia\ na pozór nie przedstawiał niczego drastycznego
 było w twarzach znajdujących się na nim ludzi coś, czego
pojąć nie mogli i co budziło ich strach. Szli coraz wolniej,
niepewne kroki pobrzmiewały pod betonowym sklepieniem
schronu, nikły i gubiły się w ciszy. Drogę zagrodził im obraz
bardziej okrutny od innych, nieomal całą przestrzeń
zajmowała postać mę\czyzny, skręcona w straszliwej agonii;
skurcz twarzy, całą mękę człowieka oddano tutaj z
najwy\szym realizmem, jakby malującemu sprawiało
rozkosz tak wierne odtwarzanie bólu, tak drobiazgowe
studium konania. Za prostopadłościanem zawierającym ten
widok stał drugi, w którym tłumy poczwamych ludzików roiły
się w obłędnym, rozpasanym korowodzie; w tym tłumie
działy się rzeczy okrutne i perwesyjne, których znaczenia nie
mo\na było zrozumieć. Na wielu innych obrazach
powtarzała się scena, w której postacią centralną był
człowiek przybity do skrzy\owanych bali  te tak\e
stanowiły wierne studium agonii.
 Straszna jest ta ich sztuka...  szepnęła przystając Aais.
 I to wszystko naprawdę... naprawdę było w nich?
 Nie tylko. To mieli w sobie tak\e  powiedział Taave,
wskazując na kolejny prostopadłościan, w którym twarz'
młodej matki pochylała się  pełna zachwytu i czułości 
nad kędzierzawym dzieckiem. Barwy obrazu były czyste.
\ywe i nasycone.
 Och, Taave, je\eli oni potrafili kochać... Dlaczego to nie
mogło uratować ich od nienawiści? Taave nie odpowiedział
 przez chwilę jeszcze patrzył w milczeniu, w milczeniu
poszedł dalej. Jego uwagę zwróciła zamyślona, kobieca
twarz, z ledwie uchwytnym, tajemniczym uśmiechem. Głowa
kobiety, odcinająca się wyraznie od dalekiego, górskiego
krajobrazu zdawała się skupiać na sobie całe światło;
światłem właśnie operowano tu po mistrzowsku, z wyjątkową
wra\liwością i subtelnością. Chciał wskazać ten obraz
pozostałym, ale oni nie patrzyli na niego, patrzyli teraz na
Haer'rtha: widać było, \e ten ledwie panuje nad sobą. Stał,
bardzo blady, z zaciśniętymi zębami  kiedy przemówił,
wysiłek, z jakim starał się opanować głos, był dla wszystkich
wyrazny.
 Nie powinniśmy byli tu wchodzić, Taave. Nie powinniśmy
byli patrzeć na tę ich... sztukę. To zbyt przera\ające. Czy nie
widzisz, \e oni byli zupełnie od nas
inni? Czy wszystko, co widziałeś w tym mieście, nie
przekonało cię jeszcze, \e między nimi a nami nie mo\e być
nic wspólnego i \e nie powinniśmy... wdzierać się w ich
przeszłość? To nic nam nie da, niczego nie nauczy...
 Jesteś zupełnie pewien?
 Je\eli jeszcze tego nie zrozumiałeś, nie powinieneś być
dłu\ej Pierwszym, Taave.
 Nie ty o tym decydujesz.
 Wiem  głos Haer'rtha był napięty i kruchy, jego dzwięk
przypominał pękające szkło.  Mam nadzieję, \e ci, od
których to zale\y, dojdą tak\e do wniosku, \e nie mo\e
przewodzić ktoś a\ tak ślepy, nie chcący zrozumieć, jak ty...
 Zlepy?
 Tak. Spójrz tu... i tu... i tu... Czy jeszcze nic nie widzisz?
Jeszcze nie zrozumiałeś?
Obraz, który wskazywał, był jednym kłębowiskiem ciał 
splÄ…tanych z sobÄ…, walczÄ…cych, nacierajÄ…cych na siebie
nawzajem; w pierwszej z grup, wskazywanych przez
Haer'rtha, potę\nie umięśniony, półnagi człowiek chwytał za
gardło swojego przeciwnika, któremu w tym uścisku oczy
wychodziły ju\ z orbit, w drugiej  dwóch ludzi godziło w
siebie ostro zakończonymi drzewcami. Trzecia
przedstawiała walącego się z konia jezdzca z porąbaną
ciosami przeciwnika głową. W jaskrawym świetle widzieli z
przera\ającą wyrazistością uczucia malujące się na tych
twarzach  tak podobnych do ich własnych, a jednocześnie
tak bardzo ró\nych, właśnie  przez te uczucia, jakich
w'tym nasileniu nie zaznawał \aden znany im człowiek. I
kiedy tak patrzyli, usłyszeli powolny, cichy, a jednocześnie
bardziej wymowny ni\ krzyk głos Haer'rtha:
 Oni walczyli z sobÄ…. Czy rozumiecie? To oznacza, \e
człowiek zabijał takich samych jak on. Jak gdyby \ycie nie
było wszystkim, co ka\dy z nich posiadał, i jakby coś innego
mogło mieć jeszcze sens poza dą\eniem do ułatwienia go
innym i sobie  właśnie dlatego, \e wszyscy jesteśmy tak
podobni i \e tak samo odczuwamy ból, rozpacz, strach...
Milczeli długo. Kiedy zdawało się, \e nikt nic ju\ nie powie,
usłyszeli głos Aais; wpijając się kurczowo w ramię stojącej
przy niej Re'noe, mówiła  do wszystkich i do nikogo
właściwie  jakby po prostu musiała głośno wypowiedzieć
swoje niedowierzanie i strach:
 To przecie\... niemo\liwe. Nie ma nic, w imiÄ™ czego...
warto byłoby... poświęcić \ycie drugiego człowieka... Ich
spieszny odwrót był ju\ właściwie ucieczką  ucieczką w
znany, zasiedlony przez ludzi takich jak oni świat,
rozciągający się nad labiryntem podziemnych schronów,
poza tym miastem. Ale to wcale nie było takie proste; znowu
zgubili drogę w rozwidlających się korytarzach  błądzili
chwilę, wreszcie w dalekiej perspektywie mignęło im dzienne
światło  widocznie podziemną galerią mo\na było przejść
dalej, w inne dzielnice miasta. Przejęci grozą odruchowo
przyspieszyli kroku  myśleli tylko o jednym: wyjść stąd
najszybciej, pozostawiajÄ…c zabezpieczenie odkrytych
okazów automatom, odetchnąć czystym powietrzem po
dusznej stęchliznie lochu. Byli ju\ bardzo blisko uchylonych
na światło drzwi, gdy nagle jeden z sześcianów, widocznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl