[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kto on? spytał szyderczo Konstanty. Ten hrabia, co u %7łydów zarabia? Niedoczekanie
jego.
I ledwo zdążyła dopaść bryczki, bo już Konstanty, nie żałując swoich ulubieńców, przyłożył
im batem i z jednej, i z drugiej strony. Pomknęli jak charty gościńcem w stronę lasu. Konstanty
odwrócił się na kozle.
On u mnie tak dogoni i pokazał figę ułożoną ze strasznie powykręcanych przez artretyzm
palców.
Gnali tak dobrych parę kilometrów, a potem stangret popuścił lejców, konie skwapliwie
zwolniły, szła od nich siwa, rzadka para. Helenie zrobiło się zimno. Zagłębiła się w nieprzytulne
wnętrze bryczki wyłożone łysawą skórą popękaną w wielu miejscach. Konstanty odwracał się co
jakiś czas, patrzył na drogę za nimi i mruczał coś pod nosem.
Kiedy pokazał się mostek nad Uzłą, Helena powiedziała raptem:
Jedz Konstanty na Miłowidy. Starzec odwrócił się wstrząśnięty.
Na Miłowidy?
Tak. Przyszła mi ochota spojrzeć z daleka. To już tyle lat.
Ot, fanaberia westchnął Konstanty i klasnął językiem na konie, które z pewnym
zdziwieniem minęły znajomą alejkę i ruszyły gościńcem, co się zaraz rozdwajał i prawa odnoga
prowadziła do Miłowid, i dalej do Daugiel. Rychło przejechali obok tej anonimowej mogiły pod
brzozowym krzyżem. Helena machinalnie przeżegnała się i od razu poczuła ból w sercu. Ileż
razy w życiu będzie mijać tę bolesną tajemnicę okrytą darnią z bujną, gęstą trawą. Ktoś dba o ten
grób. Tak, ojciec dba i pamięta. Wiele godzin spędza tutaj, krążąc niewidzialny po lesie, śród
krzaków, między paprociami wielkimi jak drzewa, obok jagodników dziwnych i przez nikogo
nigdy nie nazwanych, krąży z fuzją na ramieniu, której lufa zarosła rdzą. Helena przeżegnała się
jeszcze raz. Kiedyś poznam tę tajemnicę, jeśli ona w ogóle istnieje, pomyślała. A najprędzej
przyśnię ją którejś zimowej nocy, gdy śnieg zasypie całą okolicę tak, że straci ona swoją
topografiÄ™, swoje rysy i barwy.
Konstanty znowu popędził konie. Skądś ciągnęło już jesiennym chłodem, choć przyroda na
nowo pozieleniała przez ubiegłą noc.
Czy Konstanty był pózniej kiedy w Miłowidach? spytała. Rzucił gniewnie ramieniem.
Nawet mimo nie przejeżdżał.
Tyle lat mieszkali obok swojej dawnej posiadłości i nigdy tam nie zajechali. Umarła dla
nich, zapadła się w ziemię, sczezła.
I oto teraz konie same zatrzymały się na skraju lasu przed płytkim zaklęśnięciem
wypełnionym brzozowym laskiem, w którym na pewien czas ginęła droga, więc zatrzymali się
na krawędzi rozpadliny i patrzyli na niewysokie wzgórze, z którego jak maczugi
zielono-popielate sterczały w niebo włoskie topole, a gdzieś między nimi jaśniał, złocił się,
błyszczał wielki i stary dwór w Miłowidach.
Helenie znowu zaczęło bić serce, wydało się jej, że wróciła na starość z dalekiej podróży
i oto stoi nie znana nikomu, zapomniana przez wszystkich u wrót swego rodzinnego dworu.
Pięknie położony westchnął Konstanty. To nie to, co ta Bohiń.
Bohiń też ładna.
Ach, pani machnął z goryczą batem, który zaraz nałapał skądś pełno usychających już
bodziaków.
Wtedy nieoczekiwanie z dołu, z tego zagajniczka brzozowego wyskoczyła linijka, a na niej
zobaczyli dwóch mężczyzn, jednego umundurowanego, drugiego w cywilu.
Linijka rychło podjechała i stanęła przy bryczce. Na linijce siedział porozpinany trochę
isprawnik Dżugaszwili i pan Puszkin, w szarym niskim cylinderku, odrobinę zaróżowiony. Na
widok panny Heleny jakby się lekko zmieszał, skwapliwie zdjął cylinder,
Gdzież to jedzie szanowna pani? spytał jak zwykle po rosyjsku Dżugaszwili, choć już po
tylu latach biegle mówił po polsku.
Wracam do domu powiedziała z wymuszoną wesołością Helena.
Taką okrężną drogą?
W lesie łatwo zmylić drogę.
A ja myślę, że odgadłem, kogo pani szuka.
Kogóż mogłabym szukać?
Może tego swego ucznia?
Helena czuła, że czerwienieje, ale jej kobiecy honor nie pozwalał odwrócić głowy.
Mam niejednego ucznia. Za łaskawym pozwoleniem zwierzchności uczę w naszej okolicy
młodsze i starsze dzieci.
Widziała przed sobą szarą, jakby zakurzoną twarz niemłodego Gruzina z ciemnymi
dziobami. Patrzył na nią badawczym wzrokiem małych, trochę skośnych oczu.
Wypuściłem tego %7łyda z Bujwidz, choć może będę jeszcze żałować powiedział
przeciągle z tym swoim dziwnym kaukaskim akcentem. Pan Korsakow złożył za niego
poręczenie.
Ach tak powiedziała zmieszana i była zła za to swoje zmieszanie.
Pan Puszkin znowu zdjął cylinder, jakby chciał przewietrzyć swoje wełniste i kędzierzawe
włosy. Spostrzegła, że od razu przyczepiła się do nich pierwsza nitka babiego lata.
A ja wyjeżdżam, wyjeżdżam i wyjechać nie mogę powiedział miło uśmiechnięty.
I zamieszka pan tutaj z nami? spytała grzecznie.
Może tutaj, może trochę dalej, ale zawsze w sąsiedztwie, prawda, Grigoriju
Aleksandrowiczu? odezwał się za niego isprawnik.
Pan Puszkin przytknął cylinder do piersi i zadeklamował melodyjnym głosem:
Niet na swietie caricy kraszę polskoj diewicy. Wiesioła szto kotionok u pieczki I kak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Home
- żeleński boy tadeusz słówka
- Dz.U.07.86.579
- Diana Palmer Rawh
- 016. Zee van der Karen Klopoty w raju
- Brian Stableford Hooded Swan 3 Promised Land
- Learn Microsoft Assembler in a Day
- latin spinoza ethica
- Warren Murphy Destroyer 089 Dark Horse
- Lindsey Johanna DiabeśÂ‚ który jć… uwiódśÂ‚(1)
- Frankowski, Leo Stargard 6 Conrad's Quest for Rubber
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- agniecha649.htw.pl