[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że jest to febra, z której przypadkami zetknął się w Anglii;
zaczynała się w miarę łagodnie, by w pózniejszych stadiach
rozwinąć się gwałtownie. Ta febra jednak atakowała szybko,
a potem powoli opuszczała ofiarą. Czasami pacjent umierał
nagle, bÄ™dÄ…c, zdawaÅ‚oby siÄ™, na najlepszej drodze do wyzdro­
wienia.
Pewnego sÅ‚onecznego popoÅ‚udnia Pat, zazwyczaj tak ży­
wy i psotny, zrobiÅ‚ siÄ™ dziwnie spokojny. Przy Å›niadaniu je­
szcze dokazywał jak zwykle, ale pózniej Kirstie znalazła go
leżącego na ziemi koło chaty. Miał zamglone oczy i twarz
pokrytą plamami. Serce dziewczyny zabiło z trwogi.
- Co się dzieje, Pat? - spytała i położyła chłodną dłoń na
jego czole. Było rozpalone.
- Och, Kirstie, niedobrze. Tak siÄ™ zle czujÄ™. Chyba zÅ‚apa­
Å‚em febrÄ™. - Ledwie to powiedziaÅ‚, zaczÄ…Å‚ nagle wymioto­
wać. Kirstie złapała go za głowę i trzymała, póki torsje się
nie skończyły. Twarz Pata spopielała. Położyła chłopca na
ziemi i pobiegła po Geordiego, który pracował w pobliżu.
- Szybko, Geordie, to chyba febra - wykrzyknęła.
Wszyscy przerwali pracÄ™ i obserwowali, jak Geordie wy-
chodzi z dołu i idzie wraz z Kirstie do Pata, który leżał na
ziemi i ciężko oddychał.
- Przy Å›niadaniu wyglÄ…daÅ‚ na zdrowego - poinformowa­
ła Kirstie, opierając brata o siebie - a spójrz na niego teraz.
Geordie badał chłopca zatroskany.
- Tak - powiedział w końcu. - Tak z nią jest, że szybko
przychodzi i powoli odchodzi.
Delikatnie rozpiÄ…Å‚ koszulÄ™ Pata i badaÅ‚ jego klatkÄ™ piersio­
wÄ… i brzuch.
- Zanieśmy go lepiej do łóżka. Pomóż mi, Kirstie. Im
szybciej siÄ™ tam znajdzie, tym lepiej.
TrochÄ™ go nieÅ›li, trochÄ™ prowadzili pomiÄ™dzy sobÄ… do na­
miotu, gdzie rozebrali go i położyli na materacu.
- Obawiam się, że będziesz miała więcej roboty - zauważył
Geordie ze współczuciem, patrząc na zbolałą twarz Kirstie. -
Kobiety muszą ci pomóc, chłopiec nie może zostać sam. Ustalę
godziny dyżurów.
Szybko zakrzątnął się wokół najważniejszych spraw.
Przyniósł wiadro, by Pat miał w co wymiotować, naszykował
dodatkowe prześcieradła i koce.
- Nie wolno dopuścić, by się przeziębił - ostrzegł.
- Przeziębił? - powtórzyła Kirstie z niedowierzaniem.
W ciÄ…gu dnia na zewnÄ…trz panowaÅ‚ upaÅ‚, a w namiocie du­
chota.
- Tak, przeziÄ™biÅ‚. Febra jest zdradliwa. Co jakiÅ› czas bÄ™­
dzie się trząsł gwałtownie i zrzucał ubranie. Wtedy trzeba go
pilnować.
Wszedł Sam zobaczyć Pata, który leżał cicho i spokojnie,
choroba zmiotła jego żywiołowość w okamgnieniu.
- Gdzie Dave? - spytał Geordie. - Czy ktoś wie?
Dwaj chłopcy byli nierozłączni.
- Poszukam go - zaofiarowała się Kirstie.
- Zostań - powstrzymał ją Geordie. - Nie możesz robić
wszystkiego. Wyślij Aileen. Trochę odpowiedzialności dla
odmiany dobrze jej zrobi. Swoje siÅ‚y zachowaj, by siÄ™ opie­
kować chorymi. Z tym ona sobie nie poradzi.
Dziewczynka wróciła ze zmartwioną miną.
- Dave też jest chory. ZszedÅ‚ do sadzawki pomagać Ta¬
te'om i nagle poczuł się zle. Jack ma go przynieść, kiedy już
będzie można go ruszyć. Mówią, że było z nim zle. Wygląda
okropnie, jeszcze gorzej niż Pat.
Emmie Jackson, która nic nie zrobiła, by pomóc i podczas
całego zamieszania zachowywała się obojętnie, nagle po
usłyszeniu tej wiadomości zaczęła niemiłosiernie zawodzić.
Kirstie zrozumiała, że jeśli na kogoś mogła liczyć w trudnej
sytuacji, to na pewno nie na Emmie.
Robota na działce stanęła. Fred poszedł po Dave'a, Bart
uspokajał Emmie. Dzieciarnia z okolicznych działek stała
dookoła i przyglądała się, nic nie rozumiejąc.
- Trzymajcie je z daleka od Pata i Dave'a - radziÅ‚ Geor­
die. - Nie wiem, jak febra się przenosi, ale ostrożność nie
zawadzi. Czy ktoś wie, gdzie chłopcy ostatnio się bawili?
- Wiesz tak dobrze jak ja, że wszędzie było ich pełno.
- Kirstie bezradnie rozłożyła ręce. - Jak nie tu, to tam. Jedno
wiem, że bawili się z dziećmi z rodzin, w których wystąpiła
febra.
Fred wrócił, niosąc Dave'a. Chłopiec był bardziej chory
niż Pat. Leżał w objęciach Freda prawie nieprzytomny.
Geordie przyjrzał mu się i powąchał jego oddech. Emmie
wpadła w histerię - osunęła się na ziemię i zaczęła kołysać.
- Pościel mu koło Pata - polecił Geordie. - Usiądz, Fred,
potrzymaj go, dopóki łóżko nie będzie gotowe.
Kiedy Dave'a położono, Geordie uważnie go zbadał, po
czym zostawiÅ‚ Kirstie, by pilnowaÅ‚a chÅ‚opców. ChciaÅ‚ prze­
strzec Moore'ów i tych, którzy należeli do ich grupy, przed
narastajÄ…cym zagrożeniem, by na czas mogli poczynić odpo­
wiednie przygotowania.
- Czas na wojenną naradę - oznajmił, odsuwając ich od
zszokowanej Emmie, którÄ… pani Tate daremnie usiÅ‚owaÅ‚a uci­
szyć. - Musicie mieć świadomość, że na dwóch chłopcach
się nie skończy. Cudów nie ma. Na razie, lepiej, żeby byli
razem, bo to ułatwi opiekę nad nimi. Bart, musisz skłonić
Emmie, by choć trochę pomogła przy pielęgnowaniu. Nie
można wszystkiego zwalać na Kirstie, bo sama zachoruje.
- Mogę się przeprowadzić do Barta - zaproponował Sam.
- Możemy przeznaczyć mój namiot dla chorych, a mężczyz­
ni muszą się włączyć do dyżurowania. Nie powinniśmy
wszystkiego zostawiać kobietom. - On też obawiał się, że
cały ciężar opieki nad chorymi spadnie na Kirstie.
Kiedy dogadali siÄ™ ostatecznie, Sam wyniósÅ‚ swoje posÅ‚a­
nie i kilka drobiazgów do Jacksonów. Emmie przestaÅ‚a pÅ‚a­
kać. Bart usiłował ją przekonać, żeby przynajmniej teraz, w
trudnych warunkach, przejęła część obowiązków. Jego słowa
spowodowały kolejny lament.
- GorÄ…ca herbata dobrze zrobi nam wszystkim - zawyro­
kowaÅ‚a pani Tate, którÄ… niepowodzenia mobilizowaÅ‚y, i od­
daliła się do kuchni. Emmie dała się namówić do pomocy, co
prawda, tylko przy rozdawaniu kubków, kiedy już herbata
była zaparzona.
- Dobra z ciebie kobieta, Nellie - dziękował jej Bart,
z wdziÄ™cznoÅ›ciÄ… popijajÄ…c herbatÄ™. - Teraz, gdy febra ataku­
je, niejeden wolałby się trzymać z daleka.
- Od czego są przyjaciele - odparła. - Wszyscy byliście dla
nas bardzo dobrzy. PomagaliÅ›cie nam, kiedy Ginger miaÅ‚ zra­
nionÄ… rÄ™kÄ™, niemal nas żywiÄ…c, gdy skoÅ„czyÅ‚y siÄ™ nam pieniÄ…­
dze. Nie zapomniałam tego. Nie można was teraz zostawić.
- Co z chłopcami? - spytał szeptem Fred, nim wziął się
do roboty.
- yle, Fred, bardzo zle.
Geordie się nie mylił. Febra ich nie oszczędziła. W trzy
tygodnie pózniej wyszedł z namiotu Jacksonów podczas
pięknej, rozgwieżdżonej nocy. Księżyc świecił jasno i było
ciepÅ‚o. Idealna noc dla kochanków, ktoÅ› mógÅ‚by powie­
dzieć. Niewiele osób miało czas i ochotę, by ją podziwiać.
Przeszedł do chaty Kirstie, zatrzymał się tam przez chwilę
i skierował do namiotu, który dzielił z Fredem.
Fred leżaÅ‚ w ubraniu na swym materacu, zmÄ™czony tygo­
dniami pielęgnowania chorych i nocnych dyżurów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl