X

 
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że jest to febra, z której przypadkami zetknął się w Anglii;
zaczynała się w miarę łagodnie, by w pózniejszych stadiach
rozwinąć się gwałtownie. Ta febra jednak atakowała szybko,
a potem powoli opuszczała ofiarą. Czasami pacjent umierał
nagle, będąc, zdawałoby się, na najlepszej drodze do wyzdro�
wienia.
Pewnego słonecznego popołudnia Pat, zazwyczaj tak ży�
wy i psotny, zrobił się dziwnie spokojny. Przy śniadaniu je�
szcze dokazywał jak zwykle, ale pózniej Kirstie znalazła go
leżącego na ziemi koło chaty. Miał zamglone oczy i twarz
pokrytą plamami. Serce dziewczyny zabiło z trwogi.
- Co się dzieje, Pat? - spytała i położyła chłodną dłoń na
jego czole. Było rozpalone.
- Och, Kirstie, niedobrze. Tak się zle czuję. Chyba złapa�
łem febrę. - Ledwie to powiedział, zaczął nagle wymioto�
wać. Kirstie złapała go za głowę i trzymała, póki torsje się
nie skończyły. Twarz Pata spopielała. Położyła chłopca na
ziemi i pobiegła po Geordiego, który pracował w pobliżu.
- Szybko, Geordie, to chyba febra - wykrzyknęła.
Wszyscy przerwali pracę i obserwowali, jak Geordie wy-
chodzi z dołu i idzie wraz z Kirstie do Pata, który leżał na
ziemi i ciężko oddychał.
- Przy śniadaniu wyglądał na zdrowego - poinformowa�
ła Kirstie, opierając brata o siebie - a spójrz na niego teraz.
Geordie badał chłopca zatroskany.
- Tak - powiedział w końcu. - Tak z nią jest, że szybko
przychodzi i powoli odchodzi.
Delikatnie rozpiął koszulę Pata i badał jego klatkę piersio�
wą i brzuch.
- Zanieśmy go lepiej do łóżka. Pomóż mi, Kirstie. Im
szybciej się tam znajdzie, tym lepiej.
Trochę go nieśli, trochę prowadzili pomiędzy sobą do na�
miotu, gdzie rozebrali go i położyli na materacu.
- Obawiam się, że będziesz miała więcej roboty - zauważył
Geordie ze współczuciem, patrząc na zbolałą twarz Kirstie. -
Kobiety muszą ci pomóc, chłopiec nie może zostać sam. Ustalę
godziny dyżurów.
Szybko zakrzątnął się wokół najważniejszych spraw.
Przyniósł wiadro, by Pat miał w co wymiotować, naszykował
dodatkowe prześcieradła i koce.
- Nie wolno dopuścić, by się przeziębił - ostrzegł.
- Przeziębił? - powtórzyła Kirstie z niedowierzaniem.
W ciągu dnia na zewnątrz panował upał, a w namiocie du�
chota.
- Tak, przeziębił. Febra jest zdradliwa. Co jakiś czas bę�
dzie się trząsł gwałtownie i zrzucał ubranie. Wtedy trzeba go
pilnować.
Wszedł Sam zobaczyć Pata, który leżał cicho i spokojnie,
choroba zmiotła jego żywiołowość w okamgnieniu.
- Gdzie Dave? - spytał Geordie. - Czy ktoś wie?
Dwaj chłopcy byli nierozłączni.
- Poszukam go - zaofiarowała się Kirstie.
- Zostań - powstrzymał ją Geordie. - Nie możesz robić
wszystkiego. Wyślij Aileen. Trochę odpowiedzialności dla
odmiany dobrze jej zrobi. Swoje siły zachowaj, by się opie�
kować chorymi. Z tym ona sobie nie poradzi.
Dziewczynka wróciła ze zmartwioną miną.
- Dave też jest chory. Zszedł do sadzawki pomagać Ta�
te'om i nagle poczuł się zle. Jack ma go przynieść, kiedy już
będzie można go ruszyć. Mówią, że było z nim zle. Wygląda
okropnie, jeszcze gorzej niż Pat.
Emmie Jackson, która nic nie zrobiła, by pomóc i podczas
całego zamieszania zachowywała się obojętnie, nagle po
usłyszeniu tej wiadomości zaczęła niemiłosiernie zawodzić.
Kirstie zrozumiała, że jeśli na kogoś mogła liczyć w trudnej
sytuacji, to na pewno nie na Emmie.
Robota na działce stanęła. Fred poszedł po Dave'a, Bart
uspokajał Emmie. Dzieciarnia z okolicznych działek stała
dookoła i przyglądała się, nic nie rozumiejąc.
- Trzymajcie je z daleka od Pata i Dave'a - radził Geor�
die. - Nie wiem, jak febra się przenosi, ale ostrożność nie
zawadzi. Czy ktoś wie, gdzie chłopcy ostatnio się bawili?
- Wiesz tak dobrze jak ja, że wszędzie było ich pełno.
- Kirstie bezradnie rozłożyła ręce. - Jak nie tu, to tam. Jedno
wiem, że bawili się z dziećmi z rodzin, w których wystąpiła
febra.
Fred wrócił, niosąc Dave'a. Chłopiec był bardziej chory
niż Pat. Leżał w objęciach Freda prawie nieprzytomny.
Geordie przyjrzał mu się i powąchał jego oddech. Emmie
wpadła w histerię - osunęła się na ziemię i zaczęła kołysać.
- Pościel mu koło Pata - polecił Geordie. - Usiądz, Fred,
potrzymaj go, dopóki łóżko nie będzie gotowe.
Kiedy Dave'a położono, Geordie uważnie go zbadał, po
czym zostawił Kirstie, by pilnowała chłopców. Chciał prze�
strzec Moore'ów i tych, którzy należeli do ich grupy, przed
narastającym zagrożeniem, by na czas mogli poczynić odpo�
wiednie przygotowania.
- Czas na wojenną naradę - oznajmił, odsuwając ich od
zszokowanej Emmie, którą pani Tate daremnie usiłowała uci�
szyć. - Musicie mieć świadomość, że na dwóch chłopcach
się nie skończy. Cudów nie ma. Na razie, lepiej, żeby byli
razem, bo to ułatwi opiekę nad nimi. Bart, musisz skłonić
Emmie, by choć trochę pomogła przy pielęgnowaniu. Nie
można wszystkiego zwalać na Kirstie, bo sama zachoruje.
- Mogę się przeprowadzić do Barta - zaproponował Sam.
- Możemy przeznaczyć mój namiot dla chorych, a mężczyz�
ni muszą się włączyć do dyżurowania. Nie powinniśmy
wszystkiego zostawiać kobietom. - On też obawiał się, że
cały ciężar opieki nad chorymi spadnie na Kirstie.
Kiedy dogadali się ostatecznie, Sam wyniósł swoje posła�
nie i kilka drobiazgów do Jacksonów. Emmie przestała pła�
kać. Bart usiłował ją przekonać, żeby przynajmniej teraz, w
trudnych warunkach, przejęła część obowiązków. Jego słowa
spowodowały kolejny lament.
- Gorąca herbata dobrze zrobi nam wszystkim - zawyro�
kowała pani Tate, którą niepowodzenia mobilizowały, i od�
daliła się do kuchni. Emmie dała się namówić do pomocy, co
prawda, tylko przy rozdawaniu kubków, kiedy już herbata
była zaparzona.
- Dobra z ciebie kobieta, Nellie - dziękował jej Bart,
z wdzięcznością popijając herbatę. - Teraz, gdy febra ataku�
je, niejeden wolałby się trzymać z daleka.
- Od czego są przyjaciele - odparła. - Wszyscy byliście dla
nas bardzo dobrzy. Pomagaliście nam, kiedy Ginger miał zra�
nioną rękę, niemal nas żywiąc, gdy skończyły się nam pienią�
dze. Nie zapomniałam tego. Nie można was teraz zostawić.
- Co z chłopcami? - spytał szeptem Fred, nim wziął się
do roboty.
- yle, Fred, bardzo zle.
Geordie się nie mylił. Febra ich nie oszczędziła. W trzy
tygodnie pózniej wyszedł z namiotu Jacksonów podczas
pięknej, rozgwieżdżonej nocy. Księżyc świecił jasno i było
ciepło. Idealna noc dla kochanków, ktoś mógłby powie�
dzieć. Niewiele osób miało czas i ochotę, by ją podziwiać.
Przeszedł do chaty Kirstie, zatrzymał się tam przez chwilę
i skierował do namiotu, który dzielił z Fredem.
Fred leżał w ubraniu na swym materacu, zmęczony tygo�
dniami pielęgnowania chorych i nocnych dyżurów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.