[ Pobierz całość w formacie PDF ]

"Ward" był bliżej niż uprzednio, ponadto na dworze było już całkiem jasno. Okrętowi
podwodnemu nie udało się uciec, mimo że zauważył on niebezpieczeństwo. W kilka minut po
zrzuceniu przez niszczyciel bomb głębinowych na powierzchnię wypłynęło nieruchome szare,
stalowe cygaro. "Ward" zatopił je ogniem artyleryjskim, potem wysłał meldunek radiowy:
"Zaatakowaliśmy bombami głębinowymi i ogniem dział nieznany okręt podwodny w rejonie
zakazanym u wlotu do portu. Okręt zatonął".
Była wówczas godzina 6.45.
W dowództwie 14 Okręgu Morskiego komandor-porucznik Harold Kaminsky otrzymał
depeszę "Warda" dopiero o 7.12. Blisko pół godziny zajęło jej odkodowanie niezbyt bystremu
oficerowi łączności specjalnej mającemu dyżur tej nocy. Kaminsky natychmiast polecił
połączyć się przez telefon z adiutantem admirała Blocha, dowódcy 14 Okręgu Morskiego.
Połączenia jednak nie otrzymał. Linia telefoniczna do domu Blocha
56
była uszkodzona. Wobec tego zatelefonował do szefa sztabu admirała, kapitana Freda M.
Earle. Wiadomość o porannej walce "Warda" wydała się Earlowi nieprawdopodobna. Polecił
Kaminsky'emu sprawdzić jeszcze raz jej wiarygodność. Niezależnie od tego prosił, aby
zawiadomił o wypadku oficera dyżurnego sztabu admirała Kimmela oraz komandora
Momsena, szefa wydziału operacyjnego dowództwa Okręgu Morskiego. Ze swej strony
zobowiązał się poinformować admirała.
Earle osiągnął Blocha dopiero o godzinie 7.15. Admirał również nie uwierzył w prawdziwość
meldunku. Dalsze dziesięć minut spędzili obaj oficerowie na rozważaniu, czy wiadomość tę
można uznać za wiarygodną. W końcu rozmowy poczuli się uspokojeni. Kazali przecież
wezwać "Warda" do potwierdzenia meldunku, polecili komandorowi Momsenowi zbadać
całe zdarzenie oraz zawiadomili dowódcę Floty Pacyfiku. "Możemy więc teraz zaczekać na
dalszy rozwój wypadków" - zakończył rozmowę telefoniczną ze swym przełożonym kapitan
Earle.
57
"CZARNY SMOK"
Pierwsze kilkanaście minut po uwolnieniu się od okrętu-matki płynęli normalnie.
Okręt spokojnie posuwał się lekko zanurzony w kierunku portu. W pewnym momencie
Sakamaki poczuł, że coś nie jest w porządku. Pokład pochylił się gwałtownie w dół.
Sakamaki wyłączył silniki i obaj z Inagaki przystąpili do naprawiania uszkodzenia. Zajęło im
to blisko godzinę czasu. W końcu udało się okręt wyrównać. Uspokoiwszy się poczuli
obaj, że są bardzo głodni. Postanowili więc zjeść ostatni przed walką, a zapewne i w życiu
posiłek. Usiedli naprzeciw siebie w maleńkim przedziale dowodzenia i zjedli wydane
im na drogę porcje ryżu popijając winem. Po zakończeniu posiłku wstali, podali
sobie ręce i złożyli życzenia pomyślnego wykonania zadania. W dziesięć minut
pózniej Sakamaki wyjrzał przez peryskop. W powietrzu zobaczył sylwetkę opuszczającej się
w dół "Cataliny", a pózniej wznoszącą się ku górze smugę dymu ze zrzuconej świecy. W
stronę tę zbliżał się pełnym pędem niszczyciel. Sakamaki natychmiast wyłączył
silniki. Równocześnie wydał rozkaz Inagaki: "Zwiększyć zanurzenie łodzi". Przez
kilkanaście minut byli świadkami toczącej się nie opodal walki. Dochodziły do nich
odgłosy ognia artyleryjskiego, a okrętem kilkakrotnie wstrząsnęły eksplozje
rzuconych w niedużej odległości bomb głębinowych. Gdy wszystko się uspokoiło,
Sakamaki ostrożnie wyjrzał przez peryskop. Na morzu było pusto.
58
Początkowo próbowali płynąć bez posługiwania się peryskopem. Było to jednak niemożliwe.
Szli więc cały czas płytko pod powierzchnią, orientując się w położeniu za pomocą
peryskopu. Wkrótce dojrzeli boję świetlną przed wejściem do kanału prowadzącego do portu.
Ostrożnie wpłynęli w wąską cieśninę. I tu nie było żadnego okrętu. Oczekiwała ich jednak
większa przeszkoda - sieć przeciwko okrętom podwodnym. Sakamaki przez całą drogę
zastanawiał się, jak przeprowadzić przez nią swój statek.
Od kilku chwil płynęli już kanałem. Gdzieś w tej okolicy powinna być sieć. Okręt
jednak nie zawadzał o żadną przeszkodę. Po paru minutach kanał zaczął się poszerzać.
Sakamaki ujrzał przez peryskop szeroką płaszczyznę wodną. Pośrodku jej, wyraznie
widoczna, leżała wyspa Ford (Ford Island). Przy jej brzegu, w podwójnym rzędzie,
stały pancerniki amerykańskie. A zatem byli już w porcie Pearl Harbor. "Zarozumiali jankesi
zapomnieli widać zamknąć sieć za trałowcami, które rankiem powracały do portu" -
pomyślał Sakamaki. Radość rozpierała mu serce. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie
wykonaniu zadania. Skierował łódz w stronę brzegu. Tam zajęli wyczekującą pozycję.
Wkrótce powinny zjawić się samoloty. Wówczas, gdy uwaga okrętów amerykańskich
skieruje się na walkę powietrzną, podpełzną skrycie i wyrzucą torpedy do wybranego celu.
Sakamaki spojrzał na zegarek, była 7.35.
Byli już w powietrzu od półtorej godziny. Lecieli opierając się jedynie na wynikach obliczeń
nawigacyjnych. Orientację utrudniał gęsty dywan grubych, białych chmur, dzielących pilotów
od powierzchni morza.
Fuchida postanowił dokonać przeglądu podległego mu zespołu. Samolot jego prowadził grupę
50 bombowców. Po lewej stronie, nieco wyżej, widział zespół 51
59
bombowców nurkujących, dowodzony przez komandora-porucznika Kakuichi Takahashi. Z
prawej strony, nieco poniżej, leciało 40 samolotów torpedowych komandora-porucznika
Shigeharu Murata. Od góry osłaniało ich 50 myśliwców lecących na wysokości około 15 000
stóp. Dowodził nimi komandor-porucznik Shigeru Itaga.
Z kolei Fuchida skierował wzrok w dół, ku morzu. W tym momencie chmury rozdzieliły się i
ujrzał na wprost przed sobą białą linię plaży stykającą się z zielonym brzegiem. Był to
przylądek Kahuku. "A zatem cel osiągnięty" - pomyślał i powiedział głośno do siedzącego
obok porucznika Inosuki - "Jesteśmy nad Oahu".
Nadszedł czas ataku. Według planu istniały dwa warianty jego przeprowadzenia.
Zastosowanie ich było uzależnione od tego, czy zespół będzie operował wykorzystując
zaskoczenie, czy też Amerykanie dostrzegą go wcześniej i trzeba będzie podjąć otwartą
walkÄ™.
W przypadku zaskoczenia nieprzyjaciela pierwsze powinny ruszyć do ataku samoloty
torpedowe, po nich kolej przechodziła na bombowce. Całość operacji miał zakończyć nalot
bombowców nurkujących. Gdyby Amerykanie mieli się na baczności, kolejność musiała się
zmienić. Pierwsze ruszyć wówczas powinny do ataku bombowce nurkujące i myśliwce.
Zadaniem ich było zaatakować lotniska i stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Po złamaniu
oporu ciężar ataku miał przenieść się na okręty. Zakończenie nalotu stanowił w tym wariancie
atak samolotów torpedowych. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl