[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zawsze istnieje taka ewentualność, nieprawdaż? - odparła Varian, nie dając się
złapać na przynętę.
Kai sam się dziwił swojej niecierpliwości, z jaką czekał na tę przerwę w codziennym
toku zajęć. Dowodziło to tylko słuszności propozycji Varian. Lunzie z całego serca przystała
na ten pomysł. Powiedziała Kaiowi, że sama chciała im właśnie zasugerować, by oderwali się
od pracy na jeden dzień.
- Co takiego fascynuje nas wszystkich w skrzydlatych stworzeniach? - zapytała
Lunzie, gdy po wieczornym posiłku zasiedli nad kieliszkami jej owocowego trunku.
- Może ich niezależność? - zaproponował Kai.
- Gdybyśmy mieli fruwać, dano by nam skrzydła" - odcięła się dowcipnie Varian
cienkim, nosowym głosem. - Podejrzewam, że to wolność - mówiła dalej, już normalnym
tonem - albo pole widzenia, perspektywa, poczucie bezkresnej przestrzeni dokoła. Wy,
urodzeni i wychowani w bazach kosmicznych, nie jesteście w stanie w pełni docenić
otwartych przestrzeni. Mnie trzeba widoków, którymi mogłabym karmić oczy i duszę.
- Ograniczenie przestrzeni, dobrowolne czy nie, może mieć ujemny wpływ na
usposobienie i psychikę człowieka, co zwykle poważnie odbija się na jego zdolnościach
przystosowawczych - oświadczyła Lunzie. - To jeden z powodów, dla których przydzielamy
dzieciaki na wyprawy planetarne tak często, jak to możliwe.
Kai zachowywał milczenie, nazbyt dobrze świadom nękającej go czasem agorafobii.
- Mamy skrzydła - ciągnęła Lunzie - za pośrednictwem ślizgaczy i pasów nośnych...
- ...które nie ofiarowują jednak tej samej wolności - dokończył powoli Kai,
zastanawiając się, jakie to uczucie być niezależnym od wszelkiego rodzaju mechanicznego
wsparcia: móc pikować i nurkować, wzbijać się wysoko i szybować bez podświadomych
obaw o paliwo, obciążenie, zużycie sprzętu.
- No, no, Kai - odezwała się zdziwiona Varian, przyglądając się mu z zachwytem -
nigdy nie podejrzewałabym, że akurat ty to zrozumiesz.
- Może wy, planetarianie - odparł z wymuszonym uśmiechem - nie doceniacie
wychowanków baz.
Dimenon, który tego wieczora był w nieznośnie szampańskim nastroju, gdyż Margit
odkryła nie tylko potok obfitujący w bryłki złota, lecz także macierzyste złoże, przywlókł ze
sobą pianolę. Zaintonował jakąś hałaśliwą balladę z nieskończoną ilością zwrotek i
niedorzecznym sylabicznym refrenem na tak zarazliwą melodię, że wkrótce wszyscy się
przyłączyli. Ku zaskoczeniu Kaia, do chóralnego śpiewu włączyli się również grawitanci,
grzmocąc w podłogę ciężkimi butami i klaszcząc z niezwykłym entuzjazmem.
Margit chciała zatańczyć, więc wyciągnęła Kaia na środek sali, wrzeszcząc do
Dimenona, by dał spokój nie kończącej się rymowance i zagrał wreszcie coś przyzwoitego.
Nie wiadomo, kiedy zniknęli grawitanci, w każdym razie reszta towarzystwa bawiła
się aż do wschodu trzeciego księżyca.
Rankiem Kai zerwał się ze snu tak gwałtownie, jakby groziło mu niebezpieczeństwo.
Wygramolił się ze śpiwora i powlókł w stronę okna. Na zewnątrz było cicho. W swoim
wybiegu Dandy rozciągnął się we śnie jak długi. Nikt się nie ruszał. Dzień dawno się już
zaczął, sądząc po jaśniejszej plamie przebijającego się mdło przez chmury słońca, które
wzniosło się ponad łagodne wierzchołki wschodnich wzgórz. Co więc zaalarmowało
podświadomość Kaia? Cokolwiek to było, było niewidoczne.
Kai rozbudził się natychmiast i zelektryzowany tak nagłym zerwaniem się z łóżka,
postanowił się już nie kłaść. Założył świeży kostium, zmienił podszewkę w butach i naciągnął
je. Miał u siebie niewielką spiżarnię, uraczył się więc porannym kieliszeczkiem owocówki, co
przypomniało mu, by sprawdzić z Lunzie stan zapasów żywności. Nie mógł jakoś otrząsnąć
się z wrażenia, że coś nie gra, toteż wybrał się na obchód.
W głównym budynku nie było ni krzty dymu. Gaber twardo spał u siebie, także w
innych kwaterach okna były zasłonięte, wiec Kai postanowił nikogo nie budzić. Pamiętał, że
Trizein miał zamiłowanie do nocnej pracy, toteż skierował się pośpiesznie do wahadłowca.
Otwarł luk. Powiew filtrowanego powietrza z wnętrza zaparł mu dech. Wtem zdał sobie
sprawę, że nie założył filtrów. Nie rozpoznał zapachu Irety!
- Oho! Przyzwyczajam się! - niegłośny okrzyk odbił się echem w pustym
wahadłowcu. Kai cichutko przeszedł do laboratorium Trizeina, otwarł luk i zajrzał do środka.
Kilka eksperymentów było właśnie w toku, sądząc po zapracowanych wskaznikach i
przyrządach pomiarowych wmontowanych w sprzęt laboratoryjny Trizeina. Tymczasem on
sam spoczywał w bezruchu na łóżku.
Wracając, Kai spostrzegł otwarte wejście do magazynu. Będzie musiał zwrócić uwagę
Trizeinowi, w końcu to tam Lunzie przechowywała swój owocowy trunek. Ilość, którą Trizein
wysączył poprzedniego wieczoru, rzucała się w oczy, podobnie jak jego agresywne
zachowanie wywołane spostrzeżeniem Margit, że ma już chyba dość. Kai nie puściłby mu
tego płazem, gdyby rzeczywiście Trizein przywłaszczył sobie flaszkę na wieczór w obozie
pomocniczym. Nie zamierzał tolerować podobnych zwyczajów u żadnego z podwładnych.
Mimo że przeprowadzona inspekcja przekonała go, iż nic złego się nie dzieje, nie
mógł pozbyć się uczucia niepokoju, dopóki nie zatopił się w pracy nad zastrzeżonym plikiem
danych w komputerze pokładowym. Zanim reszta towarzyszy zdążyła podnieść się z łóżek,
Kai nadrobił już wszystkie zaległości. Mimowolna wczesna pobudka opłaciła się więc.
Dimenon, którego wygląd w ogóle nie nosił oznak zeszłonocnej hulanki, przybył do
głównego budynku w towarzystwie Margit. Oboje byli w doskonałych nastrojach, gotowi
czym prędzej wrócić do swych zajęć. Spałaszowali prędko śniadanie, by jak najszybciej
wyruszyć, a gdy wychodzili z sali, Dimenon spytał Kaia, kiedy ponownie nawiąże łączność z
Thekami. Nie wyglądał na zmartwionego, gdy Kai odparł, że dopiero za trzy dni.
- Cóż, daj nam znać, czy BO docenia chociaż nasze dokonania na tej smrodliwej
planecie. Choć... - Dimenon urwał. Zmarszczył czoło i przeciągnął ręką po nosie. - Niech to
szlag! Znów zapomniałem je zabrać!
- Czujesz coś? - zapytał go Kai, ubawiony. Dimenon wytrzeszczył oczy i otwarł usta,
reagując z przesadnym osłupieniem.
- Przyzwyczaiłem się do tego fetoru! - ryknął, pełen bolesnego niedowierzania. - Kai,
błagam, gdy nawiążesz kontakt z BO, powiedz, by zabrali nas stąd przed czasem! Błagani,
Kai, ja przyzwyczaiłem się do hydrotellurkowego fetoru! - Zacisnął kurczowo ręce na gardle,
wykrzywiając twarz niczym ktoś pogrążony w śmiertelnej boleści. - Nie zniosę tego, nie
zniosÄ™!
Lunzie, która zawsze wszystko traktowała dosłownie, rzuciła się natychmiast w jego
stronę, marszcząc z troską brwi, choć Kai przesyłał jej uspokajające znaki. Pozostali
chichotali z Dimenonowych histerii, tylko grawitanci, rzuciwszy obojętne spojrzenie na
geologa, powrócili do swych prowadzonych półgłosem dyskusji. Lunzie jeszcze nie domyśliła
się, że Dimenon się wygłupia. Porwał ją teraz w ramiona i wymamrotał:
- Powiedz, Lunzie, powiedz mi, że jeszcze nie jestem skończony... Mój zmysł węchu
powróci, prawda? Jeśli tylko pooddycham przyzwoitym powietrzem? Nie, nie mów, że nigdy
nie poczuję już żadnego zapachu...
- Jeśli przystosowanie okaże się trwałe, zawsze możesz postarać się, by twoją kwaterę
klimatyzowano powietrzem z zawartością hydrotellurku - odparła Lunzie, na pozór zupełnie
serio.
Przez chwilę Dimenon był naprawdę przerażony. Nie załapał drwiny w głosie Lunzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Home
- Cykl Indiana Jones Indiana Jones i Siedem Zasłon Rob MacGregor
- Anne Hampson A Man to Be Feared [HP 143, MBS 489, MB 1131] (pdf)
- Long Julie Anne Pennyroyal Green 06 Gra o markiza
- Baby for the Billionaire series 2 The Tycoon's Vacation Melody Anne
- Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (06) Dziedzictwo zła
- Cykl Pan Samochodzik (24) Tajemnice warszawskich fortĂłw Tomasz Olszakowski
- Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (12) Gorączka
- Anne Brooks & Angelina Sparrow Glad Hands
- 520.Winston Anne Marie Wymarzony dom
- Anne Whitfield Kitty McKenzie's Land (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- duzyformat.htw.pl