[ Pobierz całość w formacie PDF ]

polśniewającej matowo spomiędzy nich, gładkiej, po\ółkłej
kuli, której kształt był im przecie\ tak bardzo znajomy.
 Człowiek  powiedział Tanith. Le\ał twarzą do ziemi,
piszczele rąk bezradnym w swej bezcelowości ruchem
osłaniały wciśniętą w ramiona kulę czaszki przed
zagro\eniem, wobec którego wątła zapora rąk i zaciśniętych
palców nie mogła stanowić \adnego zabezpieczenia. Le\ał
skulony, zwinięty w kłębek jak zwierzę  tak jak był kiedyś
upadł, gdy to, co pogrzebało miasto zwałami \u\lu i zmiotło
z powierzchni Ziemi całą cywilizację, dognało go pod samym
murem domu,
w którym  być mo\e  szukał jeszcze schronienia,
schronienia, jakim ten dom być ju\ nie mógł. Stali jak
skamieniali  \adne z nich nie znajdowało siły, by się
poruszyć, by nieco głębiej zaczerpnąć tchu.
 Mieszkaniec tego miasta, który zginął z nim razem 
powiedział w końcu ktoś, czyjego głosu nie rozpoznali w
nabrzmiewającej echami ciszy, tak był schrypnięty i obcy.
Znów zapadło milczenie, przerywane tylko wysokim,
metalicznym buczeniem jednego z dwóch robotów; obracał
się powoli i metodycznie wokół swej osi, jego promienie
wodzące szerokim, płaskim łukiem przeorywały ciemność,
ślizgały się po murach, wpełzały w puste i ślepe otwory,
sunęły po zwałach ruin. Znieruchomiały nagle.
 Drugi  rozpoznał Kes.
Ten drugi le\ał na plecach; opadła dolna szczęka zdawała
się otwierać w bezgłośnym krzyku, od którego nieomal
wyskakiwała ze stawów, spomiędzy wyszczerzonych,
pociemniałych w ciągu wieków zębów szarą stru\ką
wysypywał się popiół, którego odkopujące roboty nie zdołały
całkowicie usunąć z wnętrza czaszki. Cienkie, wygięte kostki
skurczonych w chwili agonii palców, których człony, spojone
czarnym \u\lem, nie rozłączyły się z sobą, przyciskały do
.piersi coś, co ju\ nie istniało: tylko brunatne smugi
świadczyły, \e przedmiot ów  mo\e pancerna skrzynka?
 był wykonany z metalu. Jego zawartość była za to nie
naruszona: grube, wielkości ziaren grochu, połyskliwe
kryształy, jakie kiedyś musiała zawierać owa skrzynka, lśniły
tęczowym, zimnym i ostrym blaskiem spomiędzy
wysklepionych, sterczÄ…cych Å‚ukowato \eber.
 Ten coś chciał uratować, ocalić...  powiedział cicho
Taave.  I dobrze wybrał, kryształy przetrwały wszystko...
 Co one mogły oznaczać w jego świecie? Musiały być
bardzo cenne, skoro zabrał je z sobą.  Powoli wracali do
równowagi, wstrząs, wywołany widokiem ludzkich
szczątków, mijał.
 Przypominają triudurowe kryształy... wyglądem. Mają
nawet tę samą wielkość...
 Myślisz, \e...?
 Przecie\ musieli w jakiś sposób utrwalać, przechowywać
swą wiedzą, dzieła sztuki, naukę... Więc dlaczego nie w ten?
 Och, moglibyśmy je mo\e odtworzyć. Wtedy
zrozumielibyśmy...
 Wątpię... Nigdy nie będziemy wiedzieć dość du\o, aby
móc ich ocenić...
 Powinniśmy chocia\ spróbować. Kes wzruszył ramionami
 a mo\e tylko tak im się wydawało w półmroku. Nie
poruszył się, czekał  tak jak i wszyscy  patrząc, jak
Tanith wchodzi w oślepiający sto\ek skupionych świateł
robota, jak staje i pochyla się nad pociemniałym szkieletem.
Przez chwilę stał  nieruchomy, spokojny  potem
przykucnął; z twarzą w ostrych światłach twardą i
wyostrzoną jak maska. Wyciągnął rękę, jego otwarte palce
zawahały się jakby, ale to trwało krótko, bo ju\ w tej samej
chwili sięgnął pod nagie kości \eber. wydobywając garść
lśniących, wielkich kryształów; na jego otwartej dłoni wydały
im się jaśniejsze, a jednocześnie bardziej obce ni\
przedtem. Wstał, miał ju\ wracać  kiedy Re'noe,
wpatrzona szeroko otwartymi oczami w połyskliwe kryształy,
spytała  jakby one ju\ zaraz, teraz mogły jej odpowiedzieć:
 Dlaczego...?  Podniosła zaciśniętą w pięść rękę,
przycisnęła do ust, milczała chwilę  potem, cofając ją
gwałtownie, dokończyła:  Dlaczego oni... czy musieli tak
zginąć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl