[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wykręcić mu rękę i doprowadzić siłą.
Penelope spojrzała karcąco na pana Fitcha.
- Nigel, daj spokój. Ja się tym zajmę. Odnoszę wrażenie, że wystarczy odrobinę go
ponaglić... Ma pan jakieś pytania, panie Qwilleran?
- Kiedy odbędzie się najbliższe spotkanie rady miejskiej? Udział w takim zebraniu to
najlepszy sposób, żeby zapoznać się z miejscową społecznością. Niewykluczone, że pani
Cobb także chciałaby pójść.
- W takim razie - wtrąciła szybko Penelope - wezmę ją ze sobą jako swojego gościa.
Byłoby niestosowne, gdyby pan jej towarzyszył.
- Co ty gadasz, Penny - bankier zaśmiał się, ale umilkł pod jej druzgocącym
spojrzeniem.
- Czy ma pan coś do dodania, panie Cooper? - prawniczka zwróciła się z pytaniem do
księgowego, który jeszcze nie zabierał głosu.
- Dobra dokumentacja - odezwał się. - Najważniejsze, żeby mieć dobrą dokumentację.
Czy dba pan o to, panie Qwilleran?
Przed oczami Qwillerana pojawiła się koszmarna wizja dalszych stosów papieru.
- Dokumentacja? Dokumentacja czego?
- Przychodów, wydatków, odliczeń. Proszę gromadzić wszystkie pokwitowania,
rachunki, wyciÄ…gi z konta bankowego i tak dalej.
Qwilleran skinął głową. Księgowy nasunął mu pewien pomysł. Po spotkaniu zaciągnął
go na stronÄ™.
- Czy dysponuje pan dokumentacją dotyczącą zatrudnienia służby w domu
Klingenschoenów, panie Cooper? Chciałbym dowiedzieć się, w jakim okresie zatrudniona
tam była niejaka Daisy Muli.
- Wszystko jest w komputerze - zapewnił księgowy. - Każę mojej sekretarce, żeby
zadzwoniła do pana, kiedy znajdzie tę informację.
Przez kilka następnych dni Qwilleran delektował się domową kuchnią, odpowiadał na
listy i kupił nowe opony do stojącego w garażu roweru. Zadzwonił też do młodego redaktora
naczelnego  Picayune".
- Kiedy wprowadzisz mnie w tutejszy knajpiany półświatek? Obiecałeś!
- Kiedy zechcesz. Dokąd masz ochotę iść? Najlepszym miejscem jest bar  Pod Psem".
- Zdarzyło mi się raz zjeść tam lunch. Sodoma i gomora...
- Trafna diagnoza. Wpadnę po ciebie jutro o dziesiątej. Włóż na głowę bejsbolówkę -
doradził mu redaktor - i poćwicz w domu picie kawy z kubka bez wyjmowania łyżeczki.
Choć Junior Goodwinter wyglądał jak licealista, zawsze nosił sportowe obuwie oraz
bluzę w barwach tutejszej drużyny, w rzeczywistości miał za sobą studia dziennikarskie i
zarządzał gazetą należącą do jego ojca. Do baru w Dimsdale zajechali jego czerwonym
jaguarem; redaktor miał na głowie stosowną czapkę z daszkiem, a Qwilleran jaskrawo-
pomarańczową czapeczkę myśliwską.
- Zauważyłem, że w tym okręgu grasują najgorsi kierowcy świata - stwierdził. - Jadą
okrakiem po ciągłej linii, skręcają ze złego pasa, nie mają pojęcia, do czego służą
kierunkowskazy. Jakim cudem uchodzi im to na sucho?
- My tutaj jesteśmy bardziej wyluzowani - wyjaśnił Junior. - Ludzie z Nizin to
konformiści, tymczasem my nie lubimy, kiedy ktoś nas poucza i mówi, co mamy robić.
Zostawili wóz na piaszczystym parkingu baru pośród całej flotylli furgonetek i
półciężarówek; jedynym urozmaiceniem był lśniący od chromu motocykl.
Bar  Pod Psem" mieścił się w starym wagonie towarowym wyposażonym do tego celu
w okna, najwyrazniej nie dające się domyć do czysta. Stoliki tudzież krzesła sprawiały
wrażenie, jakby wyrzucono je na śmieci po generalnym remoncie  Hotel Booze", który miał
miejsce w roku 1911. W porze, kiedy wszyscy zbierali się tam, żeby napić się kawy, stoły
zestawiano, tworzyły się zwarte grupki ośmiu do dziesięciu mężczyzn - wszyscy mieli na
głowach czapki z daszkiem. Podchodzili do kontuaru, brali kawę i pączki, a potem płacili
milczącemu, wychudzonemu mężczyznie w kucharskim fartuchu. Powietrze było szare od
dymu papierosów. Odgłosy śmiechu i konwersacji były wprost ogłuszające.
Do uszu Qwillerana i Juniora docierały strzępki rozmów prowadzonych przy
sÄ…siednich stolikach.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego jak to, co teraz dają w telewizji.
- Jak tam artretyzm twojego taty, Joe?
- Nie, człowieku, nie wmówisz mi, że on z nią nie tego...
- Przydałby się deszcz.
- Ta kobieta, którą on tam ma... mówią, że to prawniczka.
- A słyszeliście ten o dzieciaku z miasta, któremu pani kazała narysować krowę?
Qwilleran pochylił się nad stolikiem.
- Kim sÄ… ci faceci?
Junior otaksował zebranych spojrzeniem.
- Farmerzy. Rybacy. Menedżer filii banku. Gość, który buduje stajnie. Jeden z nich
handluje maszynami rolniczymi, ma forsy jak lodu. Inny czyści szamba.
Oprócz dymu papierosowego czuć było w powietrzu także fajkę i cygara. Wątki
konwersacji przeplatały się ze sobą.
- No i, kurczę, sam naprawiłem traktor, a wystarczył mi do tego kawałek drutu. Lekką
rączką zaoszczędziłem parę setek.
- Zawsze chciałem pojechać do Vegas, ale moja stara mówi, że nie, nic z tego.
- Jaki tam pistolet. Na jelenia siÄ™ chodzi ze strzelbÄ….
- Mój mały w pół godziny nałapał tam całe wiadro okoni.
- Wszyscy wiemy, że w tym maczał palce. Tylko nikt go nie przyłapał na gorącym
uczynku.
- O, jest Terry! - zawołało kilka głosów i parę głów odwróciło się w stronę brudnego
okna.
Jeden z klientów wybiegł za drzwi. Chwycił drewnianą paletę i położył ją na
stopniach, tworząc w ten sposób rampę. Tymczasem mężczyzna w obowiązkowej
bejsbolówce, który przeniósł się na rękach z nisko zawieszonego samochodu do składanego
wózka inwalidzkiego, czekał, aż ktoś go wepchnie po pochylni do baru.
- Ma farmę mleczną - szepnął Junior. - Kilka lat temu miał paskudny wypadek.
Traktor przekoziołkował... Ma skomputeryzowaną dojarnię, która obsługuje sto krów na
godzinę. Pięćset galonów dziennie. Osiemnaście ton obornika rocznie.
Rozmowy toczyły się dalej - o podatkach, o rynku artykułów spożywczych, o systemie
wykorzystania odpadów pochodzenia zwierzęcego. Towarzyszyło temu wiele śmiechu -
rechot, wybuchy śmiechu, ryki śmiechu, chichot.  Baa-a-a" - tak śmiał się jeden z gości, który
siedział za Qwilleranem.
- Wszyscy wiemy, do kogo siÄ™ mizdrzy, no nie? Baa-a-a!
- Ta nowa stajnia Eda kosztowała siedemset pięćdziesiąt tysiaków!
- Posłali go do college'u, no i masz, wpakował się w narkotyki.
-  To, co krzywe, nie da się wyprostować". Eklezjastes, rozdział pierwszy, wers
piętnasty!
- Człowieku, on się w życiu nie ożeni. Musiałby na głowę upaść. Baa-a-a!
- Naprawdę przydałby się deszcz, i to jak najprędzej.
- Jeśli on tu ją sprowadzi, będzie niezła awanturka.
Nad tacą z pączkami wisiał napis:  Kiedyś skończą się dania, ale nigdy dość gadania".
- W to mogę uwierzyć - zauważył Qwilleran. - Wygląda mi na to, że znajdujemy się w
ośrodku miejscowych plotek.
- E tam - machnął ręką Junior. - Ci faceci tylko tak sobie gawędzą.
Gdzieś koło jedenastej goście zaczęli się powoli rozchodzić; jakiś mężczyzna z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl