[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widok Shevatasem targnęły dreszcze. Pochodził z pradawnej rasy, której mity mówiły o rzeczach, z
których istnienia inne ludy nie zdawały sobie sprawy.
Shevatas, jak przystało na mistrza zamorańskich złodziei, był zwinny i żylasty. Jego mała okrągła
głowa była dokładnie ogolona, a jedynym odzieniem była przepaska ze szkarłatnego jedwabiu. Jak
każdy Zamorańczyk był ciemnej skóry, a bystre, czarne oczy osadzone były w wąskiej twarzy o orlich
rysach. Jego długie, smukłe palce potrafiły poruszać się z szybkością i delikatnością skrzydeł motyla.
Przypasał sobie krótki i wąski miecz o wysadzanej klejnotami rękojeści. Shevatas obchodził się
nadzwyczaj troskliwie ze schowaną w ozdobnej, skórzanej pochwie bronią. Zadawało się, że stara
się, by miecz nie dotknął jego ciała. Nie bez powodu.
Shevatas był pierwszym wśród złodziei. Jego imię wymawiano z szacunkiem w knajpach Maul i
ciemnych, podziemnych labiryntach świątyń Bala. Był człowiekiem, o którym pamięć miała
przetrwać w pieśniach i podaniach.
Mimo to, stojąc przed olbrzymią kopułą. Kutchemes drżał cały ze strachu.
Nawet całkowity głupiec zauważyłby, że w tej budowli jest coś nienaturalnego. Trzy tysiące lat
smagały ją wichry i paliło słońce, a jednak błyszczała srebrem i złotem jak w dniu, w którym
nieznani budowniczowie wznieśli ją nad brzegiem bezimiennej rzeki.
Wrażenie to potęgowała atmosfera niepokoju i grozy panująca w ruinach. Rozciągająca się wokół
pustynia była zagadkowym, nieprzebytym obszarem, położonym na południowy wschód od Shemu.
Shevatas był świadom tego, że kilka dni jazdy na grzbiecie wielbłąda pozwoliłoby mu dotrzeć do
wielkiej rzeki Styx w miejscu, gdzie skręcała na zachód, by zakończyć swój bieg w odległym morzu.
Tam gdzie kierowała swoje wody, na zachód, zaczynała się Stygia  ponura, południowa kraina,
której miasta wznosiły się nad brzegami rzeki, wśród rozciągającej się wokół bezkresnej pustyni.
Shevatas był świadom i tego, że na wschodzie pustynia przechodziła w step ciągnący się aż do
hyrkańskiego królestwa Thuranu, rosnącego w siłę państwa położonego nad wielkim, wewnętrznym
morzem. Tydzień jazdy pustynią na północ kończył się pasmem jałowych gór, za którymi rozciągała
się żyzna wyżyna Koth  wysuniętego najdalej na północ królestwa hyboriańskiego. Na zachód
pustynia przechodziła w zielone łąki Shemu ciągnące się aż do brzegu oceanu.
Shevatas był świadom tych wszystkich rzeczy, nie zdając sobie z tego sprawy  tak jak człowiek
zna ulice swojego miasta. Bardzo dużo podróżował, wykonując swój zawód w wielu krajach. Mimo
tego wszystkiego wahał się teraz i drżał ze strachu, stojąc u progu największej tajemnicy i
największego bogactwa.
W tej kopulastej świątyni z kości słoniowej spoczywały śmiertelne szczątki Thugry Khotana 
czarnoksiężnika władającego Kutchemesem trzy tysiące lat temu, kiedy królestwa Stygii i Acheronu
sięgały daleko na północ, aż do łąk i wyżyn Shemu. Po tym przyszedł czas, gdy Hyborianie ruszyli
lawiną z kolebki swojej cywilizacji  dalekiej północy. Była to olbrzymia migracja, trwająca
stulecia. Za panowania Thugry Khotana, ostatniego czarnoksiężnika Kutchemesu, siwoocy i
brunatnowłosi barbarzyńcy w skórach i płytkowych kolczugach przybyli ze swych siedzib, by swoimi
żelaznymi mieczami stworzyć podstawy królestwa Koth. Niczym powódz przelali się przez
Kutchemes siejąc śmierć i zniszczenie, grzebiąc królestwo Acheronu.
Podczas gdy miecze barbarzyńców krwawo pracowały wśród łuczników Thugry Khotana, on sam
wypił tajemniczy, trujący kordiał, a zakryci kapłani schowali jego ciało w grobowcu, który sam
wybudował. Jego wyznawcy zostali straceni, lecz barbarzyńcy nie potrafili przekroczyć wrót
grobowca ani zniszczyć jego murów taranami i ogniem. Odjechali, zostawiając zrujnowane miasto, a
potężny Thugra Khotan trwał, spoczywając w pokoju w błyszczącym sarkofagu. Mijały lata; czas
kruszył marmurowe kolumny, a życiodajna rzeka wsiąkła w piasek i wyschła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl