[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zagrożenie i usiłował sprecyzować kierunek, z którego ono nadejdzie. Gruzin obejrzał się,
znieruchomiał, wysunął do przodu głowę, niemal jak te liftowane guimony w Toruniu, i też
jakimś zmysłem spenetrował otoczenie. Kobieta, nie wiedząc, że parasol znieruchomieje, wyszła
na deszcz i natychmiast się cofnęła. Potrząsała głową, jakby wyrzucała coś Gruzinowi.
Chyba nas wyczuwają poinformowałem Jerzego.
Nie odpowiedział. Siedział z miną człowieka zasłuchanego w szept myszy pod podłogą albo
szukającego choroby we własnym ciele.
Zlepiec zrobił krok i wyciągnął rękę. Gruzin chwycił go pod łokieć, a następnie poprowadził
pod parasolem do vana. Kobieta zaczęła wymachiwać rękami, w końcu, widząc, że mężczyzni
nie zwracają na nią uwagi, skoczyła do tyłu, pod sklepienie bramy i stamtąd miotała wyrzuty.
Gruzin jakby się zawahał, ale ślepiec jakoś związał go ze sobą łokciem, najwyrazniej ciągnął do
kabiny furgonu. Gruzin otworzył drzwi, rozbłysło światło, jasna plama zalała połowę pola
widzenia w noktowizorze. Podniosłem go i popatrzyłem na ekran laptopa. Teraz dokładnie
widziałem, jak Gruzin trzasnął drzwiami. Zamykając parasol, obiegł przód wozu i wskoczył do
kabiny. Na chwilę rozbłysło światło na podwórku, oświetlając wściekłą kobietę, teraz już
wyraznie wygrażającą kolegom pulchną pięścią.
Jerzy się ocknął. Przekręcił kluczyk i nie zapalając świateł, powoli wyjechał z zatoczki
parkingowej. Furgon rozjarzył się światłami, kamera z tyłu ładowni pokazała czerwone plamy
świateł, odbijające się w szybie zaparkowanego za ducato innego vana. Dopiero gdy fiat zniknął
za rogiem odchodzącej z rynku uliczki, Jerzy zapalił światła i raptownie przyspieszył. Zcigany
musiał zrobić to samo, bo w uliczce już go nie było. Zerknąłem na ekran.
Skręcili w prawo poinformowałem Jerzego.
Nie byłem pewien, czy podawać mu moje niepewne, czysto ludzkie wrażenia, czy dysponuje
swoimi, pewniejszymi, nadludzkimi, i czy one mu wystarczą. Nie kazał mi się przymknąć, więc
uznałem, że będę wspierał jego, nieznane mi bliżej, superzmysły swoimi kaprawymi, ludzkimi.
Jerzy dopadł pierwszej uliczki, skręcił w nią, w kamerze pojawiły się dwie jasne plamy. Okej,
jesteśmy na tropie.
Mamy ich powiedziałem na wszelki wypadek.
Jerzy nie odpowiedział. Prowadził wpatrzony w rozmywaną deszczem przestrzeń przed sobą,
sprawiał wrażenie, jakby przebywał w innym wymiarze, jakby całym sobą uwiesił się na
ściganym samochodzie. Dobrze, że deszcz przepędził ludzi z ulic. Nie wiedziałem, czy Jerzy
zwróciłby uwagę na przechodzącą przez jezdnię kobietę z wózkiem na wojnie jak to na wojnie!
na szczęście żadna nie wbiła się między nasze wozy. Ducato przed nami, mimo że skręcał
trochę bezładnie w prawo i w lewo, nie spieszył się przesadnie, nawet nie bardzo pochylał się na
zakrętach, nie wpadał w poślizgi. Przyszło mi do głowy, że kierowca coś kombinuje, na przykład
wciąga nas w jakąś pułapkę. Podzieliłem się tą myślą z Jerzym. Myślałem, że będę musiał
powtórzyć, albo wręcz krzyczeć, on jednak odpowiedział od razu:
Też tak myślę. Ale nie mamy wyboru. Jeśli nam się urwą, to szukaj wiatru w polu. Stąd i do
granicy niedaleko...
Przemierzaliśmy więc nocne deszczowe Wadowice w te i nazad. Miałem wrażenie, że czas
nie pracuje na naszą korzyść i powiedziałem to Jerzemu.
Może rozwalimy im opony? zaproponowałem na koniec.
Jeszcze nie rzucił przez zęby.
Kolejne pięć-siedem minut woziliśmy się dokoła rynku.
Może czeka na tłum wychodzących z kina? wyraziłem przypuszczenie.
Nie... Nie wiem, ale wyczuwam podniecenie... Wjechaliśmy na Rynek, to znaczy oni
wjechali, my musieliśmy przepuścić dwa zabłąkane samochody. Kiedy pojawiliśmy się na
otaczającej rynek jezdni, ducato, wyjąc silnikiem, wpadał w zakręt w prawo, za tą samą pierzeją
rynku, którą już raz zaliczyliśmy. Jerzy zaklął cicho i dodał gazu, miałem akurat na oczach
noktowizor. Coś mi mignęło w bramie cukierni.
Stań! krzyknąłem. On go chyba wyrzucił tutaj. Jerzy nacisnął hamulec.
Ty jedziesz! wrzasnÄ…Å‚. Ja goniÄ™...
Już byłem na zewnątrz. Potknąłem się o krawężnik, poleciałem na pysk, ale podparłszy się
rękami o mokre śliskie płyty chodnikowe, na czworakach niemal wpadłem w bramę. Usłyszałem
za plecami głośne przekleństwo, a zaraz potem silnik wskoczył na wysokie obroty, trzasnęły
drzwi. Jerzy odjechał, wściekły, ale nie chciał, na co liczyłem, paprać sytuacji dysputą, w wyniku
której obaj ścigani by zwiali. Wstałem, przeszedłem na palcach przez bramę, usłyszałem
dobiegający z podwórka cichy trzask blaszanych drzwi. Były tam takie, co pamiętałem z
krótkiego popołudniowego zwiadu, po lewej, prowadziły chyba na zaplecze cukierni. Ale to, że
trzasnęły, upewniło mnie, że się nie pomyliłem: guimon-Gruzin woził nas, żeby uśpić naszą
czujność i przy najbliższej okazji dać szansę ucieczki wyżej notowanemu w hierarchii kultowej
ślepcowi Fn thalowi. Wyjąłem Gnata i bezgłośnie udało się! dotarłem do drzwi. Pociągnąłem
je lekko do siebie, otworzyły się. Cholera, że też musiałem zrzucić z łba noktowizor! Przydałby
się też tłumik, albo... jak się nie ma co się lubi, to się bierze butelkę po mineralnej... Butelki też
nie było.
Trudno, będziemy hałasować.
Przykucnąłem, otworzyłem drzwi i przytrzymałem je czubkiem stopy. Nic, cisza. Zmiertelna,
powiedziałbym, gdybym chciał zagęścić narrację. Wsunąłem się do środka, szybko starłem wodę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Home
- Bettelheim_Bruno_ _Freud_i_dusza_ludzka
- Jean Lorrah Savage Empire 04 Flight To The Savage Empire
- Harrison Harry Filmowy wehikuśÂ‚ czasu
- Barbara Frale Templariusze i caśÂ‚un turyśÂ„ski
- Debra White Smith [Lone Star Intrigue 01] Texas Heat (pdf)(1)
- Christine Feehan Dark 05 Dark Challenge
- Drake Renyolds Backdoor Friends Complete Collection (pdf)(1)
- Balogh Mary Niebezpieczny krok
- Glen Cook Black Company 10 Soldiers Live
- 0544. Way Margaret Druhna wychodzi za mć…śź
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- patryk-enha.pev.pl