[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się jeszcze raz przemówić.
- Właściwie to bardzo dobrze, że wciąż jeszcze coś do niej czujesz - zauważyła.
Chwała Bogu, że półmrok sypialni rozjaśniało tylko światło latarni ulicznych i Lidia nie
widziała wyraznie mojej twarzy ani oczu. Nigdy nie umiałem skutecznie kłamać!
- Co masz na myśli? - spytałem ostrożnie.
- A to, że nadal podkochujesz się w Dee Dee! - wypaliła z satysfakcją, czym mnie zaszokowała.
- Cóż ci strzeliło do głowy? - dałem wyraz swojemu oburzeniu, co rozśmieszyło Lidię jeszcze
bardziej. Podniosła głowę i popatrzyła mi prosto w twarz, dzięki czemu nareszcie dojrzałem
ciemne owale jej oczu.
- %7łartujesz, prawda? - naciskała, a ja czułem się zakłopotany jak nastolatek, którego mamusia
przyłapała z rękami pod kołdrą. Tyle tylko, że tym, kto mnie przyłapał, była moja żona!
- W dzieciństwie przyjazniliśmy się, tak jak i z Rossem - próbowałem się tłumaczyć.
- Ależ mnie wcale nie przeszkadza, że się w niej bujasz! To zupełnie normalne, w końcu i ja nie
zapomniałam jeszcze o Freddym Stolinskim...
- Nie bujam się w Dee Dee Michaud! - protestowałem twardo, choć dziękowałem Bogu, że w
ciemności nie widać było mojego rumieńca. Dla odwrócenia uwagi kopnąłem od spodu kołdrę,
aby nie przyciskała mi palców stóp, czego nie znosiłem.
- Po prostu uważam, że to bardzo miłe! - Lidia obstawała przy swoim.
- Co tu może być miłego? - warknąłem, okazując większe zdenerwowanie, niż powinienem.
Wiedziałem, że Lidia tylko na to czekała - gniew oznaczał, że mam nieczyste sumienie. Dodałem
więc szybko: - Niech diabli porwą tę kołdrę!
Wyrzuciłem ją kopniakiem w górę, a Lidia, tryskając kaskadami śmiechu, narzuciła kołdrę z
powrotem na mnie. Mało tego - pociągnęła ku sobie swoją część przykrycia. Przez dłuższy czas
leżeliśmy bez słowa obok siebie, tylko w ciemnościach słychać było rytmiczny oddech Lidii. Po
suficie przesuwały się snopy światła rzucanego przez reflektory samochodów - pewnie widzowie
wracali do domów po ostatnim seansie filmowym. Upewniłem się, że Lidia zaczyna zasypiać, i
dopiero wtedy połaskotałem palcami u nogi jej stopę.
- Hej tam, wstawaj! - zażądałem. Lidia z westchnieniem powoli się rozbudzała.
- Co znowu? - wymamrotała.
- Kto to jest ten Stolinski?
5
Maleńka świeca daleko blask rzuca.
Tak czyn szlachetny świeci w podłym świecie.
William Szekspir, Kupiec wenecki,
przeł. Roman Brandstaetter
Skaut okazał się chętnym i sprawnym pracownikiem.
Dobrze zrobiłem, zatrudniając go, tym bardziej że szczerze kochał zwierzęta. Dee Dee słusznie
zauważyła, że brak mu męskiego wzorca w swoim otoczeniu. Dlatego taki układ był podwójnie
korzystny - Skaut zyskał przyszywanego tatusia, a ja wczuwałem się w rolę ojca, co będzie jak
znalazł, kiedy doczekamy się z Lidią własnych dzieci. Właśnie zastanawiałem się nad różnicami
w charakterze chłopców i dziewczynek, kiedy zadzwonił telefon.
Po tamtej stronie drutu był Clarence Freebaker, którego farma, położona wśród topoli,
znajdowała się pięć mil od miasta. Miał klacz na wyzrebieniu, a z tonu jego głosu, nad którym z
trudem panował, wywnioskowałem, że zapowiada się ciężki poród.
- Boję się, że ją stracę, doktorze! - wyznał z przerażeniem w głosie. Zapewniłem go, że ledwo
zdąży odwiesić
słuchawkę, strzelić sobie kielicha dla kurażu i wrócić do stajni - będę już u niego. To go
widocznie uspokoiło, gdyż podziękował mi i rozłączył się.
Natychmiast zawołałem Skauta, który właśnie poprawiał ustawienie półek na zapleczu.
Uznałem bowiem, że chłopiec powinien zapoznać się z różnymi aspektami praktyki
weterynaryjnej, zwłaszcza że już na wstępie zwierzył mi się, że chciałby w przyszłości zostać
weterynarzem. Miałem tylko nadzieję, że jego matce uczestnictwo tak małego chłopca w cudzie
narodzin nie wyda się czymś niewłaściwym. Znając Dee Dee, nie przypuszczałem jednak, aby
wciskała swemu synowi bajeczki o znajdowaniu dzieci w kapuście lub przynoszeniu ich przez
bociany. Zresztą wiejskie dzieci obcują z tymi problemami od najwcześniejszej młodości, a
Skaut powoli przeistaczał się w prawdziwe wiejskie dziecko. Towarzyszył mi w objazdach farm
półciężarówką i wystarczyło zawołać, aby już był przy mnie, gotów do drogi.
Clarence z ponurą miną czekał na nas u wejścia do stajni. Poszedłem w kierunku, który mi
wskazał, i zastałem klacz leżącą na boku. Widać było, że ma bóle. Normalnie weterynarz nie ma
zbyt wiele do roboty przy wyzrebieniu - wystarczy, że obserwuje przebieg akcji porodowej. W
tym przypadku jednak, mimo usilnego parcia, zrebię nie mogło przejść przez drogi rodne.
Oznaczało to, że będę musiał dopomóc matce w wydaniu go na świat. Znałem już tę klacz i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Home
- Kleypas Lisa Bow Street 3 Worth Any Price
- Jack McKinney RoboTech 01 Genesis
- Jaeger, Werner Pa
- Cykl Pan Samochodzik (24) Tajemnice warszawskich fortów Tomasz Olszakowski
- Harrison, Harry B2, Bill en el Planeta de los Cerebros Emb
- L Warren Douglas Simply Human
- Ciekawostki o Niemczech
- Syzyfowe_Prace
- 64274134 Astrological Origin of Islamic Geomancy
- Herbert James Nawiedzony
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- patryk-enha.pev.pl