[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jim zastanowił się, gdzie jest Dafydd. Nadal w lesie? A może dołączył do
ludzi Gilesa, którzy walczyli w świetlicy i w innych miejscach?
W tej chwili z tylnego wejścia do donżonu wypadła grupa zbrojnych dzier-
żących takie same krótkie dzidy, jaką wymachiwała dziewczyna. Włączyli się do
prowadzonej dotychczas równymi siłami walki, którą kilku ich kamratów toczyło
obok stajni z banitami.
Smocza wściekłość całkiem już ogarnęła Jima. Skoczył z murów na nowych
wrogów. %7ładen nie patrzył w górę, więc spadł na nich znienacka. Znalazł się na-
gle w samym środku boju. Syczał, ryczał, uderzał jednocześnie pazurami, kłami
i skrzydłami, stawał na tylnych łapach podobny do olbrzymiego drapieżnego pta-
ka.
Wokół niego szeregi wrogów topniały. Byli przy nim jak kukiełki zbrojne
w trzcinowe patyczki. Dzidy pękały pod jego dotknięciem, dzierżących je mę-
żów podrzucał niczym lalki. Rozgorzało w nim dzikie poczucie siły. Kątem oka
dojrzał Aragha otoczonego przez kolejną grupę czeladzi sir Hugha i pomyślał,
że powinien pomóc wilkowi, jak tylko upora się ze swoimi sprawami. Co też
Aragh mówił o dopilnowaniu, by Gorbash bezpiecznie wrócił? Przecież Jim nie
potrzebował niczyjej pomocy! Kto mógł dotrzymać pola smokowi? Nikt. Był nie-
pokonany, i gdy wszystko się skończy, przypomni im o tym. . . wilkowi, banitom,
113
rycerzowi. . . Wtem atakujący go zbrojni zaczęli nagle krzyczeć i głośno wiwato-
wać.
 Gorbash!  zawył Aragh.  Gorbash!
Czyżby wilk wzywał pomocy? Jim spojrzał i stwierdził, że Aragh ciężko wal-
czy, ale nie jest ani ranny, ani w większych opałach.
 Zwietlica, Gorbash!  krzyknÄ…Å‚ Aragh.
Jim popatrzył poprzez groty włóczni, które zabłysły przed nim z nowym wi-
gorem. Główna brama świetlicy była otwarta i powoli ukazywała się w niej ciężka
sylwetka w błyszczącej jak lustro zbroi; postać siedziała na koniu i w okrytej rę-
kawicą dłoni trzymała długą kopię.
Opancerzona postać zdawała się nie spieszyć. Wyjechała na środek dziedziń-
ca, zwróciła głowę w stronę wilka, spojrzała na Jima, a potem ruszyła wolnym
kłusem  nie ku jednemu z nich, ale w stronę zamkowej bramy.
Triumfalne okrzyki zbrojnych zamieniły się w gniewne, pełne zawodu wrza-
ski. Odstąpili od Jima i Aragha. Niektórzy cisnęli broń i usiłowali uciekać. Aragh
natychmiast rzucił się za biegnącymi i powalał ich na ziemię. Jim zaś zlekceważył
ich.
 Zrób tu porządek, Aragh!  zagrzmiał do wilka. Poczucie niezrównanej
siły rozgorzało w nim znowu i nie mógł nie zaatakować konnej postaci, którą
przed chwilą ujrzał.  Zajmę się nim!
 Nie! Stój! Wstrzymaj się, sir Jamesie. . .
Kolejna postać w zbroi wypadła z donżonu tym samym wyjściem, z którego
skorzystał Jim. Brian  nareszcie całkowicie opancerzony i uzbrojony  biegł
ciężko w stronę stajni, gdzie konie rżały i rwały pęta, podniecone otaczającą je
wrzawÄ….
 Za pózno!  zagrzmiał radośnie Jim.  Ja z nim pierwszy pogadam.
Rozwinął skrzydła, uniósł się w górę i przeleciał nad murem. Opancerzona
postać na koniu przebyła już trzy czwarte odległości dzielącej ją od skraju lasu.
 Poddaj się, sir Hugh!  krzyknął Jim pełnym głosem.  I tak cię dopadnę.
Spodziewał się, że uciekający rycerz  zwłaszcza taki, który zostawia swych
ludzi na pewną śmierć i ratuje siebie  na dzwięk smoczego głosu i widok smo-
czych skrzydeł ponagli jedynie swego ciężkiego deresza do panicznego galopu.
Tymczasem, ku zdziwieniu Jima, sir Hugh wstrzymał swego rumaka, zawrócił
i obniżył kopię do ataku. Następnie poderwał konia w cwał i skierował się wprost
na Jima.
Jim niemal się roześmiał. Ten człowiek stracił głowę. Albo też w obliczu nie-
uniknionej porażki i śmierci postanowił zginąć w walce. Dziwne, ale w tym sa-
mym momencie przypomniał sobie nagle Smrgola rzucającego w jaskini pytanie
innym smokom: ilu z was tu obecnych chciałoby stawić czoło nawet jedynemu
Jerzemu w Å‚usce, z nastawionym w waszÄ… stronÄ™ rogiem?
114
I wtedy Jim i sir Hugh zderzyli się z trzaskiem; potworne uderzenie, które
w jednej oślepiająco bolesnej chwili zamazało świat, przerwało myśli, odebrało
pamięć. . .
Rozdział 17
 Mój chłopcze. . .  mówił Smrgol załamującym się głosem.  Mój chłop-
cze. . .
Już od dawna wydawało się, że Jim rozpoznaje poruszające się wokół niego
postacie, następujące po sobie pory dnia i nocy, głosy, które zbliżały się i odda-
lały. . . głosy znajome i obce. Ale on nie zwracał na nie żadnej uwagi, otoczony
morzem bólu, które raz po raz wciągało go w mętne wody nieświadomości, a po-
tem znów pozwalało częściowo wrócić do rzeczywistości. Ból zastąpił mu cały
świat. Wypełnił mu umysł. Obezwładnił zmysły. %7ładna część jego ciała nie cier- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl