[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi jednak, mały Magu, ale nie mogę wam pomóc. Nie
mam zamiaru utracić możliwości odzyskania mojej uko-
chanej Damy tylko dlatego, że chcecie, żebym zaniósł
gdzieÅ› kogoÅ› akurat wtedy, kiedy zjawiÄ… siÄ™ tu te glisty.
- Rrrnlfie! - przemówił Carolinus i choć nie urósł ani
o centymetr, jego głos zabrzmiał potężniej niż głos olb-
rzyma. - Nie proszę cię, ale rozkazuję, powołując się na
swoją rangę maga: zanieś Sir Johna do dowódców armii!
- Już powiedziałem, że nie...
Rrrnlf nagle zamilkł i zniknął. Wszyscy wpatrywali się
w miejsce, gdzie stał jeszcze przed chwilą.
- Gdzie on jest? - zdziwił się Brian, rozglądając się
wokół. - Nigdzie go nie widzę...
- Nie ruszaj siÄ™! - warknÄ…Å‚ starzec. - Niech nikt nie
waży się ruszyć.
To rzekłszy, wskazał na ziemię u swoich stóp.
Wszyscy spojrzeli w tę stronę, włącznie z Brianem, który,
aby to zrobić, omal nie skręcił sobie karku, bowiem
dosłownie zastosował się do poprzedniego polecenia Maga.
Carolinus wskazywał dużego, czarnego chrząszcza. %7łuk
stał na tylnych nogach, środkowe zwieszały mu się bez-
władnie, a przednie, szeroko rozłożone, trzymał uniesione
w górę.
- Nie życzę sobie takiego tonu, mój panie! - powie-
dział Mag do chrząszcza. -Więcej kultury! Jesteś żuczkiem
i zostaniesz nim, jeśli nie przywrócę ci zwykłej postaci.
SÅ‚yszysz mnie? Odpowiadaj!
Zapadła chwila ciszy.
- Nie, nie będę miał dla ciebie litości! Pozostaniesz
tym, czym jesteś, dopóki nie zgodzisz się zanieść Sir Johna
gdzie trzeba!
Rrrnlf stanął przed nimi ponownie na całą wysokość
swoich dziewięciu metrów i potulnie spojrzał w dół na
Carolinusa.
- Mały Magu! - rzekł z żalem w głosie. - Przez ciebie
nie odzyskam mojej Damy... Czuję, że tak będzie.
- Nonsens! - zaprotestował starzec. - Daję ci słowo,
słowo Maga, że dostaniesz swoją Damę z powrotem, gdy
tylko zjawi siÄ™ tu ten Essessili. A teraz zdecydujmy, w jaki
sposób odbędzie się ta wyprawa.
Po krótkich naradach i dzięki pomysłowości Jima, przy
pomocy cieśli i kowala, zbudowali konstrukcję, którą udało
się solidnie przytwierdzić do prawego barku olbrzyma,
a do niej z kolei zamocować siodło Sir Johna. Sir John
wraz z Brianem udał się do zamku przywdziać zbroję.
Diabeł Morski leżał cierpliwie na ziemi podczas przy-
miarek i mocowania konstrukcji. Gdy praca ta została
zakończona, przeskoczył mur i położył się poza fosą.
Po chwili pojawił się gotowy do drogi Chandos, pożegnał
się ze zgromadzonymi i wyszedł przez otwartą bramę poza
mury. Zbliżył się do Rrrnlfa i wspiął na siodło, starając się
zachować spokój, jakby dosiadał własnego rumaka. Olb-
rzym podniósł się ostrożnie i ruszył na północny wschód,
szybko znikajÄ…c za drzewami.
- No cóż, panie - odezwał się Brian. - Proponuję
wydać rozkaz, by zamknięto bramę, podniesiono most
zwodzony i opuszczono kratę. Wtedy będziemy mogli
spokojnie przejść do Wielkiej Sieni, gdzie nad kubkiem
wina przedyskutujemy, jak bronić się, kiedy dotrą tu węże.
- Jeśli pozwolisz, panie - rzekł Dafydd - pozostanę
na murach i będę wypatrywał jakiegoś zabłąkanego węża.
Pragnę bowiem wypróbować pewien rodzaj strzał i ustalić,
które części ciała tych stworów są najbardziej czułe na
trafienia. Na pewno oczy, ale podejrzewam, że strzała
wbita głęboko w gardło też zrobi swoje, a może znajdę coś
jeszcze.
- Dobrze - powiedział Smoczy Rycerz. - Brianie,
obawiam się, że wraz z Carolinusem będziecie skazani na
własne towarzystwo. Muszę bowiem udać się z powrotem
do izby, zostawić tam swoje ubranie i przemienić się
w smoka. Wystartuję z dachu wieży i polecę na wschód
oraz południe, żeby przyjrzeć się wężom, o których wspo-
mniał Secoh. Może polecisz ze mną? - zaproponował
smokowi.
- Och, tak! - ucieszył się ten. - Z przyjemnością,
panie.
- Jeśli zaś chodzi o pozostałe smoki - rzekł Jim,
zwracajÄ…c siÄ™ w ich stronÄ™ - bez wÄ…tpienia pragniecie
zanieść do swoich towarzyszy informacje o podjętych tu
ustaleniach.
- Tak, to prawda - przyznał Egnoth. - I to najszyb-
ciej, jak siÄ™ tylko da.
Jim popatrzył na pozostałe.
- Może któreś z was ma do mnie jakieś pytanie lub
chce tu jeszcze pozostać? - zapytał.
Wszystkie smoki zgodnie pokręciły łbami. Stojący wokół
ludzie ze zdziwieniem obserwowali, jak rozpostarły potężne
skrzydła i kilkoma ich machnięciami wzbiły się w powietrze,
odlatując w różnych kierunkach.
Smoczy Rycerz zabrał worek z klejnotami i podążył za
Brianem do Wielkiej Sieni, a następnie, już samotnie, udał
się do izby, żeby przygotować się do rekonesansu nad
wybrzeżem, gdzie zapewne wciąż jeszcze przebywały węże
morskie.
Rozdział 34
Jim mógł bezpiecznie obserwować węże ze znacznie
mniejszej wysokości niż się spodziewał.
Secoh miał rację - pełzające stwory nie spoglądały
w górę. Widocznie uniesienie głowy na szyi nieco tylko
cieńszej od reszty ciała nie było łatwe i wymagało prze-
kręcenia się na bok.
Na wszelki wypadek trzymali się jednak pułapu ponad
trzystu metrów, więc nawet gdyby zostali dostrzeżeni z tej
odległości, nie dałoby się ustalić z całą pewnością czy to
smoki, czy tylko duże ptaki.
Dzięki temu Smoczy Rycerz mógł objąć wzrokiem
znaczny obszar.
Nie było wątpliwości, że węże dokonały inwazji i coraz
to nowe ich zastępy wychodziły na brzeg. Aącznie tworzyły
front szeroki na jakieś siedem kilometrów, którego czoło
wdarło się już w głąb lądu prawie na kilometr.
Zauważył, że z daleka omijają wszystkie strumienie.
W miejscu tym grunt był kamienisty i dość stromo wznosił
się od strony morza. Stromizna nie była jednak tak duża,
by węże miały problemy ze wspinaczką.
Z powietrza ich zielone ciała wyglądały na małe i nie-
grozne. Trudno było wyobrazić sobie, że ich długość od łba
do końca ogona przewyższała wzrost Rrrnlfa. Nie były
oczywiście tak potężnej budowy jak Diabeł Morski i nie
miały zapewne jego siły. Jednak człowiek w żaden sposób
nie zdołałby zatrzymać tych machin bojowych, zbudowa-
nych z ciała i kości.
liniowi aż zrobiło się słabo na myśl o konsekwencjach
wysłania Chandosa z wiadomością, by armia odcięła im
drogę odwrotu do morza. Jak ludzie mogliby stanąć do
walki z tak potężnymi i groznymi istotami?
Sunące obok siebie węże przypomniały Smoczemu Ryce-
rzowi plagę zielonych liszek, które kiedyś zaatakowały
drzewa rosnÄ…ce na terenie Riveroak College, kiedy wraz
z Angie pracowali tam w dwudziestowiecznym świecie.
Gąsienic tych była niezliczona ilość, tak samo jak obecnie
węży morskich.
Pierwsze wrażenie, że poruszają się w tak nie zor-
ganizowany sposób jak liszki, okazało się jednak mylne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl