[ Pobierz całość w formacie PDF ]
paznokci, sukni z fioletowej tafty, dym cameli. A gdy zmysły moje nasyciły się już zapacha-
mi i obrazami, ruszałem z powrotem.
Po nasypie wspinał się pociąg, biły dzwony, mój brat Juliusz, blady jak wszyscy, wówczas
jeszcze mi nieznani, bohaterowie literaccy, mijał mnie, drzwi citroena zatrzaskiwały się, a w
głosie matki słychać było jeszcze ślady nieomylnego płaczu.
Stała pod drzwiami ubikacji i wydawała coraz głośniejsze komendy:
- Pociągnąć! Puścić! Pociągnąć! Puścić!
Zamknięta wewnątrz Pastorowa jak zwykle nie mogła sobie poradzić z wiecznie nie zrepe-
rowaną spłuczką.
Iza Gęsiareczka
Gdy na Topolowej przekroczyliśmy próg domu, w którym mieszkała Iza Gęsiareczka, na-
szych uszu doszedł sygnał puszczonej na cały regulator Wolnej Europy . Napełniło mnie to
złymi przeczuciami. Weszliśmy na piętro i - jakże by inaczej - narodowowyzwoleńcze wer-
ble dochodziły właśnie zza drzwi numer 6.
55
Kobieta w średnim wieku, która nam otworzyła, uśmiechała się czule, ruszała ustami, być
może coś mówiła - nic nie było słychać. Odwróciła się i pobiegła w głąb mieszkania.
(Ostatnie zdanie jest klasycznym przykładem językowego nadużycia: za progiem pano-
wała ciasnota tak dalekosiężna, że o żadnej głębi nie mogło być mowy.)
Zdawało się, że stoimy przed licho oświetlonym płótnem, na którym ledwo widać jakieś
plamy, kształty i blaski; rzekłbyś, przed dziełem mistrza, który odrzucił precz myślenie o
trzecim wymiarze.
Gdzieś za boczną ramą uchyliły się drzwi, za którymi nie radio, lecz chyba samo Mona-
chium huczało. W kobiecie, która nam otworzyła, nie było już żadnego zapasu oddechu ni
głosu, darła się jak opętana:
- Panie naczelniku! Panie naczelniku!
Jednocześnie przywoływała nas ruchem ręki, dawała znaki, byśmy zdjęli palta i powiesili
je na wieszaku, na którym tkwiły już okrycia - na oko sądząc z kilkudziesięciu ostatnich se-
zonów.
Nie był to chyba dobry pomysł - Iza Gęsiareczka. Ale, powiedzmy z niejasnych powodów,
było już za pózno, aby rejterować.
Zdjąwszy płaszcz, wychyliłem się w stronę, z której dobiegały akurat kaskady niepodle-
głościowej muzyki. W niewielkim pokoju, na wiejskim drewnianym łóż
ku siedział starzec, odziany w czarny garnitur. Jego głowa ze starannie utrefionymi siwy-
mi kędziorami przylegała ściśle do radioodbiornika, a oczy, choć twarzą zwrócony był w na-
szą stronę, zdawały się nic nie widzieć, przemienione niejako w drugi organ słuchu. Było
jeszcze widno, okno jednak zasłaniały już żółte story. Przy łóżku, na okrągłym stoliku stała
zapalona lampka z tekturowym abażurem, fajansowy kubek i talerzyk z nadgryzionym roga-
likiem.
Zapach. Zapach. Od razu zorientowałem się, że jeśli idzie o zapach, coś tu nie gra, lecz
tym razem była to miła niespodzianka. W tym niewiarygodnie ciasnym mieszkaniu powinien
panować zapierający dech zaduch. Tymczasem, przekroczywszy próg, weszliśmy w krainę
nadzwyczajnych pachnideł. Trudno powiedzieć, co to było dobre kosmetyki? Zachodnie od-
świeżacze powietrza? Może ktoś palił tu nie z tej ziemi tytoń? Bieg rzeczy nie dawał jednak
czasu na tego rodzaju proustowskie dociekania.
Starzec o wyglądzie Petroniusza zgasił radio. W ciszy, jaka zapanowała, sięgnął po nad-
gryziony rogalik, a kobieta dobrze już po czterdziestce, która otworzyła nam drzwi, klasnęła
w ręce i zawołała:
- Ale jaja! Ile to lat, Gustawie?
- Lekko licząc, dwadzieścia - powiedziałem pogodnie i Iza Gęsiareczka (bo, rzecz jasna,
ona to była) rzuciła mi się na szyję.
Nie odwzajemniłem jednak, tak jak byłbym powinien, jej uścisków, nie chciałem bowiem,
aby szwedzkiego humanistę ukłuło żądło zazdrości.
Szwedzki humanista, nawet jeśli nie łaknął kobiety, to nie tyle nie łaknął, co - moim zda-
niem - nie uświadamiał sobie własnego łaknienia. Był w delegacji służbowej, a przecież wia-
domo, że na wszystkich, co znajdują się w delegacjach służbowych, spływają odwieczne żą-
dze. Na wszystkich! Bez wyjątku. Na Szwedów także i jest to dobitnym potwierdzeniem
faktu, iż świat ma sens.
Szwed, zdawać by się mogło, przybywa z raju, z mitycznej krainy wyzwolonych ewange-
liczek. Zdawać by się więc mogło, iż nie powinien nadmiernie przeć do koedukacyjnych
komplikacji. A tu masz, wręcz przeciwnie, okazuje się, że zasady rządzące delegacją służbo-
wą są tak niezmienne jak wschody i zachody księżyca.
56
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Home
- Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 3 Smok na granicy
- dickson gordon smok i jerzy 04 smok na wojnie
- (17) Szumski Jerzy Pan Samochodzik i... Kindżał Hasan beja
- żuławski jerzy na srebrnym globie
- Ficowski Jerzy Cyganie w Polsce(1)
- 1 Smok i Jerzy
- TT Barbara Donlon Bradley A Portrait in Time
- India Masters Flirt (pdf)
- Loving A
- cierpienia wynalazcy balzac h.
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- audipoznan.keep.pl