[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pogranicza. Odzyskać Cavite. Jak zamierza sobie pani z nim poradzić? A może jeszcze za wcześnie
o tym mówić?
Atago podniosła się z fotela. Wodzostwo dodało jej powagi. Pomalowana na biało, mogłaby
stanąć jako swój własny pomnik. Albo zgoła monument bohaterów.
- Niech spróbuje - powiedziała. - Raz już go pokonałam. Pobiłam ze szczętem. Stracił Cavite i
Zwiaty Pogranicza, a potem długo lizał rany. Chętnie dokończę dzieła.
Wszyscy zaklaskali. Tylko Pastour okazał wstrzemięzliwość. Uniósł palec. Atago spojrzała
nań prawie z nienawiścią. Nie pojmowała, czemu właściwie ją poparł, ale wiedziała, że to będzie
kosztować. Ile? Na pewno dużo. Potem opanowała się i uśmiechnęła.
- Tak, pułkowniku?
- Właściwie, dlaczego imperatorowi tak bardzo zależy na Zwiatach Pogranicza? Strategicznie
nie są już chyba zbyt istotne? Czy to nie podstęp? Czy nie próbuje wciągnąć nas w pułapkę?
Wykrwawić?
- Pewnie próbuje najpierw rozdmuchać wagę sprawy, aby potem móc nagłośnić nawet małe
zwycięstwo - odparła przewodnicząca.
- Zatem, jeśli zareagujemy, czy nie spełnimy ich marzeń?
- Tylko wtedy, gdyby nas pokonali - powiedziała Atago. - A obiecuję, że do tego nie dojdzie.
Raz już tego dowiodłam. Pobijemy Wiecznego Imperatora jego własną bronią.
Lady Atago potwierdziła ostatecznie, że nie widzi haczyka. Dla niej liczył się tylko robak.
Pastour pojął zaś sens strategii obranej przez imperatora. Nadal jednak nie rozumiał, co miały do
rzeczy te pytania o zdrowie?
- Pora na dalsze punkty porządku obrad - oznajmiła Atago. - Oto pewna lista. Bardzo ważna.
Nasi agenci wykradli jÄ… z imperialnych akt.
Radni spojrzeli na wydruk, którym lady Atago powiewała niczym sztandarem.
- Spis zawiera siedemdziesiąt dwa nazwiska tahnijskich zdrajców. Proszę o upoważnienie do
usunięcia nikczemników z naszych szeregów. To na początek. Potem będę domagać się
szczegółowego śledztwa. Kto wie, dokąd jeszcze nas zaprowadzi. Nieważne, jak wysoko usadzili
się ci faryzeusze. Nieważne...
Pastour zakaszlał na próbę.
Rozdział czterdziesty ósmy
Dla przeciętnego obywatela była to tylko obskurna cuchnąca speluna. Mieściła się przy
bocznej uliczce portowej dzielnicy Soward, w niegdyś mieszkalnej kamienicy, i cieszyła raczej złą
sławą. Za umiarkowaną cenę sprzedawano tu nawet ptomaine. Cios nożem między żebra dodawano
gratis.
Niektórzy lubili panującą w tej knajpie atmosferę. Personel nie wtrącał się do spraw gości,
chyba że zachodziła konieczność przyniesienia szmaty i starcia krwi. Narzut na kawę był mały, na
alkohole olbrzymi. Napoje wyskokowe oczywiście nie nosiły nawet śladu imperialnych akcyz.
Kto chciał, mógł tu przyjść i siedzieć pół dnia choćby nad jedną i tą samą filiżanką kawy.
Idealne miejsce do rozprowadzania narkotyków, omawiania szemranych interesów lub zbijania
bąków w towarzystwie.
Chapelle wybrał ten lokal z jednego jeszcze powodu.
Całymi godzinami wpatrywał siew ślepe, betonowe ściany budynku po przeciwnej stronie
ulicy. Ale niewiele widział. Słuchał głosów. Codziennie donosiły mu o kolejnych
niegodziwościach imperatora.
Ludzie Sullamory zamontowali podzwiękowe głośniki już kilka tygodni wcześniej. Tanz sam
pisał wszystkie teksty i trzeba przyznać, że były to fascynujące opowieści.
Kilka dni temu Chapelle zrozumiał, że musi coś zrobić. Odnotował, że z knajpy jest całkiem
blisko do siedziby instytucji zwanej Centrum Demokratycznej Edukacji.
Każda wojna, nawet najbardziej  sprawiedliwa , jest komuś niemiła. Na przykład
prawdziwym pacyfistom, którzy okazują całkiem uzasadnioną niechęć wobec strzelania do
zupełnie nieznajomych ludzi. Jednak obok logicznie myślących osobników trafiają się także typy
mniej wyedukowane.
Imperator czynił wszelkie wysiłki, aby mu się agendy wywiadu nie znarowiły. Wiecznie
przypominał swoim tajniakom, że samo obrzucenie władcy wyzwiskami, w licznym towarzystwie
czy na dwuosobowym spotkaniu przy piwie, to jeszcze nie przestępstwo.
Miły i cywilizowany pogląd, jednak czas wojny nie sprzyjał praktykowaniu swobód
obywatelskich, a wolności wypowiedzi szczególnie. Obozy internowanych pękały w szwach od
dysydentów, których jedyną winą była mglista sugestia, że muchy narobiły na najjaśniejszego
pana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl