[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i niżej zapowiedz dodatku rysunkowego BONZO FUTBOLOU. Bond przesunął
obiektyw z ogromnej kopy włosów Marilyn Monroe na urwisko czoła, potem w dół dwu-
stopowego nosa do przepastnych nozdrzy. Dostrzegł cienki kwadratowy obrys. Biegł
spod nosa do ogromnego łuku ponętnych ust. Jeden bok miał jakieś trzy stopy. Od ziemi
dzieliła go spora wysokość.
Za plecami Bonda rozległa się seria cichych szczęknięć. Kerim wyciągał przed siebie
łaskę, która  zgodnie z przypuszczeniem Bonda  była w istocie karabinem o
szkieletowej kolbie, mieszczącej również zamek. Miejsce gumowej nakładki zajął krótki
tłumik.
 Lufa z nowego Winchestera 88  wyszeptał Kerim z dumą. Skonstruował to dla
mnie jeden gość z Ankary. Używa się kul
kaliber 308. Tych krótkich. Wchodzą trzy. Daj noktowizor. Chcę ten właz wziąć na
cel, zanim moi ludzie podejdą od przodu. Pozwolisz, że użyję twego ramienia jako
podpórki?
 Jasne.  Bond podał Kerimowi noktowizor. Kerim przymocował go do lufy i
wsparł broń na ramieniu Bonda.
 Mam  wyszeptał Kerim.  Tam gdzie Vavra mówił. Porządny facet. 
Opuszczał właśnie karabin, gdy na prawym rogu skrzyżowania ukazało się dwóch
policjantów. Bond zesztywniał.
 W porządku  szepnął Kerim.  to mój chłopak i szofer.
Wetknął w usta dwa palce. Rozległ się trwający ułamek sekundy niski gwizd. Jeden z
policjanów położył dłoń na karku. Potem zawrócili i stukając donośnie butami po płytach
chodnika poczęli się oddalać.
 Jeszcze kilka minut  powiedział cicho Kerim.  Muszą obejść tę tablicę.
Bond poczuł, jak ciężka lufa karabinu wślizguje się na miejsce na jego ramieniu.
Lunatyczną ciszę przerwało donośne dzwięczne stuknięcie z nastawni za tablicą
reklamową. Jedno z semaforowych ramion opadło, a w skupisku czerwonych światełek
zabłysło zielone. Z oddali dobiegł niski, przeciągły pomruk, który był coraz bliższy, aż
przemienił się w ciężkie posapywanie parowozu i zgrzytliwy klangor niedbale
połączonych wagonów towarowych. Ponad nasypem z lewej strony wędrowała wątła
żółtawa poświata, a wnet powyżej tablicy reklamowej ukazał się zapracowany parowóz.
Pociąg  popękana czarna sylweta na srebrzystym tle morza  pokonywał w
stukocie kół swą stumilową podróż do granicy greckiej, a ku Bondowi i Kerimowi
pożeglowała w nieruchomym powietrzu ciężka chmura dymu z lichego paliwa, jakim się
krzepił. Ledwie zamigotało i znikło czerwone światło na wagonie hamulcowym, a skład
zagrzechotał potężnie na rozjazdach i dwoma ochrypłymi, żałosnymi gwizdnięciami
zapowiedział leżącej milę dalej, małej stacyjce Buyuk swoje przybycie.
Aomot pociągu zamarł w oddali i Bond poczuł, że karabin głębiej wbija się w jego
ramię. Wytężając oczy, wbił spojrzenie w mroczny cel. W jego środku ukazała się plama
głębszej czerni.
Bond ostrożnie uniósł lewą dłoń, by osłonić oczy przed księżycem. Zza jego prawego
ucha doniosło się ciche syknięcie wciąganego powietrza, a potem słowa:
 Już wychodzi.
Ze środka wielkiego, zacienionego plakatu, spomiędzy ekstatycznie półrozchylonych
ogromnych fioletowych warg, wysunęła się i zwisła jak robak z ust trupa ciemna ludzka
sylwetka.
Zeskoczyła. Statek żeglujący w stronę Bosforu ryknął w noc, jak bezsenne zwierzę w
ogrodzie zoologicznym. Bond poczuł na czole kropelki potu. Lufa karabinu wcisnęła się
głębiej, gdy mężczyzna pod tablicą zszedł cicho z chodnika i ruszył w ich stronę.
Kiedy dotrze do skraju cienia, zacznie biec, pomyślał Bond. Cholerny głupcze, celuj
z poprawkÄ….
Teraz. Mężczyzna pochylił się, gotów do sprintu przez oślepiająco białą ulicę.
Wychodził z cienia. Dla zyskania rozpędu wysunął w przód ugiętą nogę i skręcił korpus.
Przy uchu Bonda rozległo się łupnięcie toporu uderzającego pień drzewa. Z
rozrzuconymi ramionami mężczyzna runął przed siebie. Gdy jego broda lub czoło
zderzyło się z ulicą, nastąpiło donośnie  tok".
U stóp Bonda brzęknęła łuska. Usłyszał trzask następnej kuli wsuwanej do komory.
Palce mężczyzny przez chwilę szarpały kamienie, a nogi kopały ulicę. Potem leżał
już całkiem nieruchomo.
Kerim mruknął. Karabin zniknął z ramienia Bonda, który słyszał, jak Kerim składa
broń i wsuwa noktowizor do skórzanego futerału.
Bond oderwał spojrzenie od rozciągniętej na drodze sylwetki, sylwetki, która była
człowiekiem, ale już nim nie jest. Przez chwilę poczuł wstręt do życia, które zmusza go
do przyglÄ…dania siÄ™ takim rzeczom. Ów wstrÄ™t nie dotyczyÅ‚ Kerima. Kerim byÅ‚
dwukrotnie celem tamtego mężczyzny. Na swój sposób prowadzili ze sobą długi
pojedynek, podczas którego tamten oddał dwa strzały, a Kerim tylko jeden. Lecz Kerim
był sprytniejszy, bardziej opanowany, miał więcej szczęścia i w tym właśnie rzecz. Bond
jednak nigdy nie zabijał z zimną krwią i nie znosił być świadkiem czy pomocnikiem
kogoÅ›, kto to czyni.
Kerim w milczeniu ujął go za ramię. Tą samą drogą, którą tu przyszli, poczęli wolno
oddalać się z miejsca zdarzenia.
Kerim zdawał się odgadywać myśli Bonda.
 Zycie jest pełne śmierci, przyjacielu  powiedział filozoficznie.  I niekiedy
człowiek staje się jej instrumentem. Nie żałuję,
że zabiłem tego człowieka, jak też nie żałowałbym zabicia któregokolwiek z Rosjan,
jakichśmy widzieli dzisiaj w ich biurze. To twardzi ludzie. Jeżeli nie wydrzesz im czegoś
siłą, na pewno nie wydrzesz i dobrocią. Zawsze są tacy sami. Chciałbym, aby twój rząd
zdał sobie z tego sprawę i odpowiednio ich traktował. Ot, mała lekcja dobrych obyczajów
od czasu do czasu  taka, jaką im dzisiaj zafundowałem.
 Uprawiając politykę z pozycji siły nieczęsto ma się szansę działać tak szybko i
czysto jak ty dzisiejszej nocy. Darko. I nie zapominaj, że skarciłeś tylko jednego z ich
satelitów, jednego z tych ludzi, jakich zawsze znajdą do brudnej roboty. Niemniej 
powiedział Bond  całkowicie się z tobą zgadzam co do Rosjan. Po prostu nie potrafią
zrozumieć marchewki. Tylko kij się liczy. Zasadniczo to masochiści. Uwielbiają knuty.
Oto dlaczego byli tak szczęśliwi pod Stalinem. Nie jestem pewien, jak zareagują na te [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl