[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zobowiązań wobec tak kłamliwej istoty jak pani.
- Nie wiem, o czym mówisz...
- Ależ wiesz. Dobrze wiesz. Tymczasem pakuj manat-ki i wynoś
siÄ™. Do domu. Biegiem!
- Nie muszę cię słuchać.
- Ale powinnaś. - Zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
- Nie możesz mi grozić, Justinie.
- Nie grożę ci, Katherine. Proszę cię; błagam na kolanach!
Miał głęboki, zmysłowy głos, który mimo całej swej
delikatności nie prosił, lecz nakazywał. Było w nim coś, co kazało jej
spojrzeniem odszukać jego wzrok. Patrzyli sobie prosto w oczy.
Zdawało się, że czas przestał płynąć. Tak dobrze go znała.
Dotknął jej, a ona nie stawiała oporu. Lewą rękę położył na
karku Kit, palce zginęły w jej gęstych włosach. Prawą dłonią ujął
podbródek i leciutko uniósł go do góry.
Potem zbliżył usta do jej spragnionych warg.
O jakże wielką moc miały jego pocałunki! Gdy jego usta mocno
przywarły do jej warg, uczuła nieopisaną słodycz. Miał dar
przekonywania! Był silny, pod palcami czuła grę jego mięśni. Język
Justina głęboko i słodko penetrował jej usta, napełniając tęsknotą całe
jej jestestwo. Całowała się z wieloma mężczyznami - żaden nie
całował tak jak Justin. Nikt nie dotykał jej tak jak Justin.
71
Anula
ous
l
a
and
c
s
W końcu uwolniła się z jego objęć. Chciała coś powiedzieć,
przekląć go za to, do czego ją doprowadził; za to, co czuła - ale nie
umiała.
Uśmiechał się i przez chwilę rzęsy rzucały cień na policzki. Gdy
znów na nią spojrzał, ogarnęło ją uczucie słabości, którego nie
potrafiła zwalczyć. Wtedy zdecydowanym ruchem porwał ją w
ramiona, zaniósł na łóżko i nie zwlekając, położył się obok.
- Justinie!
W jego ciemnych oczach nie dostrzegła nic oprócz czułości.
Wilgotnymi wargami musnął delikatnie jej czoło.
- Wyrosłaś na piękną kobietę, Kit.
- Justinie...
Westchnął, poruszył się i nagle zamarł. Wiedziała dlaczego.
Czuła jego ciężar na swoich piersiach, tak słodki, iż pragnęła
krzyczeć, błagać, by się nie ruszał. To absurd, pomyślała. Przecież
tyle ich dzieli!
Wstał i narzucił na ramiona płaszcz.
- Posłuchaj mnie, Kit, proszę. Wracaj do domu. Na litość boską,
Kit, wracaj do domu.
- Nie mogę. Muszę się dowiedzieć, co się stało tamtej nocy.
Dlaczego zostałam czymś otumaniona....
- Ja wiem dlaczego - powiedział cicho, z rezygnacją w głosie.
- Wiesz?
- To było w twojej herbacie.
- Jesteś pewny? Oddałeś ją do analizy?
72
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Dziwna sprawa, Kit. Kubek też znikł - odparł spokojnie. -
Teraz gdy już wiesz, możesz wracać do domu.
- Ja... nie mogÄ™.
Stał tyłem do niej. Zawahał się, wreszcie powoli się odwrócił.
- Chata na urwisku jest pusta, Kit. Jeżeli zostaniesz, będę w
pobliżu. Cały czas. Wierz mi.
- Ależ to absurd! Mój Boże, nie sądziłam, że w ogóle będziesz
mnie pamiętał!
Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.
- Ależ tak, bardzo dobrze cię pamiętam. - Ich spojrzenia się
spotkały. - W porządku, skoro zdecydowałaś się wrócić...-Wzruszył
ramionami.
- O czym ty mówisz?
- Dobranoc, pani McHennessy. - Wychodząc, gwałtownie
zatrzasnÄ…Å‚ za sobÄ… drzwi.
Kit cała drżała, z poczuciem beznadziejności wpatrzona we
własne, trzęsące się ręce. Dopiero po dłuższej chwili zdołała wstać i
zapalić papierosa, ale natychmiast zaniosła się kaszlem i musiała go
zgasić.
Co ja właściwie robię? - pytała wciąż samą siebie. Do diabła z
przeszłością. Wiedziała, że powinna wyjechać. Sam Justin jej kazał.
Nie chce jej tutaj. Od czasu gdy go widziała po raz ostatni, minęło
osiem lat. Ale właśnie to ich ostatnie spotkanie...
Jak to się stało, że wylądowali w łóżku? Była na prochach, to
prawda, ale tak czy owak wszystko nie miało najmniejszego sensu.
73
Anula
ous
l
a
and
c
s
Przyznał jej rację! Zostali czymś otumanieni. To coś znalazło się
w herbacie.
Kit zamknęła oczy. Nie chciała rozmyślać. Zmęczona, marzyła o
tym, by się położyć i porządnie wyspać. Czuła, że oszaleje, jeżeli nie
przestanie myśleć.
Położyła się, lecz sen nie przychodził. Była wycieńczona, a nie
mogła zasnąć. Godzinami przewracała się z boku na bok. W końcu
zasnęła - i zaczęła śnić.
Widziała klif, słyszała wycie wiatru. We śnie wracały do niej
śmierć, duchy, złowieszczy chichot banshees.
Była też i chata tonąca w mroku, oświetlona jedynie blaskiem
księżyca. Słyszała złowrogi dzwięk kobz, wiatr zrywał się i cichł,
zrywał i cichł...
Widziała blask ognia. Michael śmieje się i przytula ją. Snuje
opowieści o pogańskich rytuałach, o druidach o-dzianych w czarne
płaszcze, o kryjącym się za rogatą maską bóstwie płodności...
Potem Michael znikał, a przed nią stał kozłogłowy bożek w
kapturze. Chciała krzyczeć, walczyć, ale nie mogła podnieść się z
łóżka. Kozłogłowy dotykał jej i z przerażeniem i wstydem musiała
przyznać, że go pragnie.
Potem zamaskowana postać przestała być bogiem i Kit ujrzała
nad sobą ginące w ciemności prężne ciało Justina O'Nialla. Blask
księżyca oświetlał jego twarz: zdecydowaną i demoniczną, pełną
napięcia i... pożądania.
74
Anula
ous
l
a
and
c
s
Pragnęła go. Pragnęła, by dotykał jej nagie ciało. Jednak gdy
ponownie podniosła wzrok, zobaczyła maskę. Czuła jego ręce
zmysłowo błądzące po jej biodrach, pieszczące każdy centymetr...
Widziała tylko oczy: rozpalone światłem księżyca. Otworzyła
usta, chciała krzyczeć. Nie mogła złapać tchu, dusiła się...
Kit poderwała się raptownie, zlana potem, drżąca. Zegar obok
łóżka tykał równomiernie. Księżyc srebrnym blaskiem oświetlał
wnętrze jej skromnego pokoju. Za ścianą spał Mike. Kit poprawiła
poduszki i usiadła. Zerknęła na zegar: trzecia rano.
Osiem lat to wcale nie tak długo. To naprawdę niedługo.
75
Anula
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 4
Dzwonił telefon. Nie otwierając oczu, po omacku sięgnęła po
słuchawkę. Przez zamknięte powieki czuła kładące się na pościeli
promienie słońca. Zmęczenie przypominało jej o wydarzeniach
minionej nocy.
- Słucham? - wybełkotała zaspanym głosem.
- Tu Douglas, pani McHennessy. Douglas Johnston.
- Ach, to ty! Dzień dobry.
- Przykro mi, że cię obudziłem. Jest poniedziałek rano i
pomyślałem o chłopcu. Na pewno potrzebujesz trochę czasu, żeby
popracować w spokoju, więc przyszło mi do głowy, że może pomogę,
zabierając małego do szkoły.
- Och - bąknęła Kit. - Ach tak, dziękuję, Doug. To miło, że o nas
pomyślałeś... - Urwała. Nie była pewna, czy chce spuszczać syna z
oczu. Tymczasem Mike właśnie pakował się do jej łóżka.
- Kto to, mamo?
- Pan Johnston.
- Czego chce?
- Kit?
- Przepraszam, Doug, chwileczkę. - Kit zasłoniła dłonią
mikrofon. - Mike, czy chciałbyś dziś pójść do szkoły z panem
Johnstonem?
- O rany! - Chłopiec jednym susem zeskoczył z łóżka. - Za
chwilę będę gotowy! - krzyknął w pół drogi do swojego pokoju.
76
Anula
ous
l
a
and
c
s
Kit, wciąż niezupełnie przekonana do pomysłu, wróciła do
chwilowo przerwanej rozmowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl