[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wytrzymania. Płuca błagały o haust powietrza. Z trudem zmusiła się do zaczerpnięcia tchu,
zanim pobiegła. Strach odbierał jej zręczność ruchów. Dwukrotnie potknęła się na schodach,
ale twardo odzyskiwała równowagę i biegła dalej. Dopadła zagajnika, ślizgając się na
suchych liściach.
Slade odwrócił się, gdy tylko ją usłyszał. Był szybki, ale nic na tyle szybki, by
uniknęła widoku, którego za wszelką cenę chciał jej oszczędzić. Rzuciła mu się, w ramiona.
Ulga przerodziła się w szok. Drżała na całym ciele.
Z przekleństwem na ustach stanął przed nią, zasłaniając widok.
- Czy ty nigdy nic słuchasz, co się do ciebie mówi? - rzucił i przyciągnął ją do siebie.
- Czy on... czy ty.... - Niebyła w stanie dokończyć. Mocno zacisnęła powieki. Nie
zwymiotuje, postanowiła. Nie zemdleje. Guzik jego koszuli uwierał ją w policzek, więc
skupiła się na tym bólu. - Nic jesteś ranny?
- Nic - odparł krótko. Niedobrze się stało, że otarła się o ten aspekt jego życia,
stwierdził. Powinien był dopilnować, żeby do tego nie doszło.
Dlaczego nie zostałaś na plaży.
- Słyszałam strzały. Myślałam, że cię. zabił.
- Więc po co przyszłaś? - Odsunął ją od siebie, spojrzał w twarz i przyciągnął
ponownie. Już dobrze.
Po raz pierwszy mówił czule i troskliwie. Pod wpływem jego głosu pękło w niej coś,
czego nie ruszyłyby krzyki i gniew. Rozpłakała się. Jedną ręką nadal ściskała jego kurtką,
drugą trzymała koszulą.
W milczeniu wyprowadził ją z zagajnika, usiadł na trawie, posadził sobie na kolanach
i czekał, aż wypłacze wszystkie łzy. Nic wiedząc, jak inaczej ją pocieszyć, kołysał, głaskał,
szeptał coś niezrozumiale. Spraszam - chlipnęła przez łzy. - Nie mogą przestać. Płacz, Jess. -
Musnął ustami jej skroń. - Już. nic musisz być silna. Ukryła twarz na jego piersi i szlochała,
dopóki starczyło łez. Nawet gdy ucichła, delikatnie gładził jej włosy. Potrzeba chronienia
Jessiki dawno przerosła zainteresowanie profesjonalisty. Gdyby mógł, wymazałby ten ranek z
jej pamięci. Najchętniej zabrałby ją gdzieś daleko, gdzie nic się nie dzieje.
- Nie mogłam zostać na plaży, gdy usłyszałam strzały. Musnął ustami jej włosy. -
Chyba nie.
Myślałam, że nie żyjesz.
- Tym razem pocałował ją z delikatnością, o którą ani Jessica, ani on sam by siebie nie
posądzał. - Więcej wiary w stróżów prawa.
Chciała się uśmiechnąć, ale zamiast tego zarzuciła mu ramiona na szyję. Fizyczny
kontakt stanowił kolejny dowód na to, że Slade jest cały i zdrowy.
- Och, Slade, nie wiem, czy dałabym radą przejść jeszcze raz przez coś takiego.
Dlaczego? Dlaczego ktoś miałby chcieć mojej śmierci? To bez sensu.
Odnalazł jej spojrzenie. Oczy Jessiki były czerwone i zapuchnięte od płaczu, jego
chłodne i opanowane.
- Może coś wiesz, choć sama nie zdajesz sobie z tego sprawy. Robi się coraz goręcej i
wszyscy zaangażowani w przemyt są tego świadomi.
Stajesz, się niewygodnym świadkiem.
- Ależ ja nic nie wiem! - Zdesperowana ukryła twarz w dłoniach. - Ktoś chce mnie
zabić, a ja nawet nie wiem kto. Powiedziałeś, że... że to zawodowiec. Ktoś mu zapłacił, żeby
mnie zabił? - Chodzmy do domu. - Pomógł jej wstać, ale wyrwała się z. jego objęć.
Bezradność minęła wraz z płaczem, jej miejsce zajęła ta siła co zwykle, choć tym razem
graniczÄ…ca z histeriÄ….
- Ile jestem warta? - zapytała.
- Dosyć tego, Jess. - Potrząsnął nią silnie. - Dosyć. Spakuj się. Jedziemy do Nowego
Jorku.
- Nigdzie nie jadÄ….
- A jakże, nie jedziesz - syknął.
Po raz drugi wyrwała się z jego objąć.
- Słuchaj mnie teraz. To moje życie, mój sklep, moi przyjaciele. Zostaję tu, dopóki nic
będzie po wszystkim. Będę ci posłuszna, Slade, ale tylko do pewnego stopnia. Ja nic uciekam.
Zmierzył ją wzrokiem.
- Muszą zadzwonić. Idz do swojego pokoju i czekaj tam na mnie. Skinęła głową nie
wierząc że tak łatwo się poddał.
- W porzÄ…dku.
Skinął głową, nie wierząc, że nie protestuje. Ledwie przekroczyła próg swojego
pokoju, zaczęła zdzierać Z siebie ubranie. Nagle najważniejsze było zmyć z siebie każde
najmniejsze ziarnko piasku, każde wspomnienie o chwilach na plaży. Rozkręciła gorącą wodę
na pełny regulator, aż całą łazienką spowiły gęste kłęby pary. W pierwszej chwili cicho
jęknęła, czując niemal wrzątek na skórze, ale potem z furią, namydliła dokładnie całe ciało, i
jeszcze raz, i jeszcze, aż nie czuła już zapachu słonej wody, zapachu swego strachu.
To było jak zły sen, powtarzała sobie, teraz wróciła rzeczywistość. Jasnozielone
kafelki na ścianach, paproć na parapecie, kremowe ręczniki ze szlaczkiem na dole, które sama
niedawno wybierała.
Niedawno, kiedy wszystko było takie proste. Nikt nie nastawał na jej życie. David był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl