[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Już lepiej mówmy o samochodach - Knast uporczywie trzymał się tego tematu.
Ale zaczęto się żegnać. Piotr powiesił togę na gwozdziu wbitym w szafę i kolejno
ściskał wszystkim dłonie. Potem pomaszerował przez opustoszały korytarz sądu. W szatni,
gdzie odbierał swój płaszcz, jeszcze raz natknął się na Knasta.
- Jedzie pan teraz do domu? - spytał Knast, jakby zastanawiając się, czy nie zabrać się
z Piotrem.
- Nie. Mam bilet na koncert - rzekł Piotr.
I rzeczywiście zdążył jeszcze na koncert do filharmonii. Utworem, który tam usłyszał,
był właśnie koncert fortepianowy Griega.
*
Zapewne zasnął w to skwarne południe, w cieniu drzew nad rzeką. Nagle bowiem
usłyszał, że radio chrypi i zobaczył, że na kocu siedzi Anna M. ubrana w białą sukienkę.
- Czy będę mogła zabrać się z panem? - spytała. - Postanowiłam wyjechać, a stąd są
aż trzy przesiadki, na które trzeba czekać po kilka godzin. Z Torunia miałabym bezpośredni
pociÄ…g.
- Co się stało? Dlaczego?
- Och, proszę się nie obawiać. Ta decyzja nie ma nic wspólnego ani z panem, ani z
pańskim przyjazdem. Po prostu nie podoba mi się w Tleniu.
- Przecież tu jest bardzo ładnie...
Gestem zniecierpliwienia potrząsnęła głową:
- Mogę się z panem zabrać czy też nie?
- Ależ tak, oczywiście. Gdzie są pani rzeczy?
Pokazała ręką na drugą stronę rzeki:
- Trzeba przejechać przez obydwa mosty. Potem musi pan wjechać w las. Zresztą ja
panu wskażę drogę.
Mieszkała w żółtym, podobnym do ula domku campingowym tuż przy samej rzece.
Dojazd był fatalny, głębokie wądoły i grube zwały zeschłej na słońcu gliny. Bał się, że
popękają mu resory albo że urwie sobie rurę wydechową i tłumik.
- Tu musi być jeszcze jakaś inna droga - rozważał głośno. - Z powrotem pojedziemy
najpierw wzdłuż brzegu, a potem skręcimy w dukt do szosy.
- Nie wiem. Nigdy tamtędy nie chodziłam - powiedziała.
Dość długo trwało, zanim zapakowała swoje rzeczy w walizkę i klucz od domku
oddała kierownikowi ośrodka. Była już czwarta po południu, gdy wyruszyli w drogę.
 Zapewne nie zdążę na początek spektaklu - pomyślał Piotr. Ale nie napomknął o tym ani
słowem. Widział Annę obok siebie i wydawało mu się, że dostrzega pod jej oczami cienie
zmęczenia, które budziły w nim uczucie tkliwości. Była bardzo piękna z tym ostrym profilem,
różowymi ustami, złocistą opalenizną policzków, długą szyją i smagłymi rękami leżącymi na
kolanach.
Pojechał brzegiem rzeki, a pózniej skręcił w leśną drogę biegnącą - jak mu się
zdawało - w stronę szosy. Zarastała ją trawa i słabo zaznaczały się koleiny wozów. Po
obydwu stronach rosły żółto kwitnące łubiny, które posiano chyba na pokarm dla leśnej
zwierzyny. Jakiś czas wiodła ona prosto, potem skręciła gwałtownie w lewo, dwukrotnie
skrzyżowała się z takimi samymi drogami. Każdą z nich obrastały żółto kwitnące wysokie
łubiny, wszędzie był wysoki sosnowo-świerkowy bór, tu i ówdzie bielała kępa brzezin i na
niewielkich polankach stały grube samotne dęby.
Znowu skręt w lewo i skrzyżowanie dróg. Trzymał samochód na drugim biegu, bo od
czasu do czasu trafiały się doły wypełnione schnącym błotem. Droga była monotonna, za
szybami samochodu ciągle przesuwały się te same łubiny, a dalej ściana lasu, pnie sosen,
zielone plamy świerków, tu i ówdzie biały pień brzozy.
Jeszcze jedno skrzyżowanie. Silnik wył na drugim biegu, kwiaty kołysały się tuż za
oknami. Po prawej ręce dostrzegł niewielką polanę z dębem, potem kępę brzóz i świerk z
ogromnymi zielonymi łapami. Motor się zagrzał, strzałka chłodzenia zbliżyła się do stu
stopni.
Pod ogromnymi łapami świerku Piotr zatrzymał samochód. Wysiadł, bo w aucie było
bardzo duszno mimo uchylonych szyb. Ale i las przepełniała duchota, zapach żywicy oraz
mdląca woń kwitnącego łubinu.
W lesie zalegała cisza, najlżejszy wiaterek nie kołysał gałęziami drzew, nie drgały
nawet delikatne i wrażliwe listki brzóz. Nie śpiewały ptaki, między pniami sosen na suchym
igliwiu przyczaił się upał.
 Ktoś jechał tędy niedawno - stwierdził Piotr patrząc na drogę. Trawa była
zgnieciona, zaznaczały się na niej długie smugi. O kilkanaście kroków dalej, w wyschniętej
kałuży zobaczył ślady świeżo odbitych opon.
- Do licha - powiedział do Anny. - Jechaliśmy już tędy.
Nie odezwała się. Przez cały czas, odkąd ruszyli sprzed jej opuszczonego domku,
milczała. Siedziała nieruchomo, nie rozglądając się, sztywna i niema, jakby żałowała, że
zdecydowała się wyjechać.
- Zdaje się, że zabłądziliśmy - odezwał się Piotr.
I znowu nie otrzymał odpowiedzi. Jakby go nie usłyszała.
- Może pani chce wrócić? - spytał.
Obróciła ku niemu twarz i powiedziała cicho:
- Umówmy się: pan zajmie się sobą, a ja sobą. Dobrze?
Piotr wzruszył ramionami. Wsiadł do auta i zapuścił silnik. Dojechał do skrzyżowania
dróg i skręcił w tę, na której nie było widać długich smug zgniecionej kołami trawy. Silnik
wył, strzałka chłodzenia wciąż balansowała koło setki. Po prawej stronie ukazał się sosnowy
zagajnik, ale przez uchylone okno wionęło tak gorące powietrze, że Piotr przycisnął pedał
przyspieszacza, aby tylko znowu znalezć się w wysokiej ścianie boru. Znowu trafił na
skrzyżowanie, ale tym razem przebył je pozostając ciągle na tym samym szlaku. Spojrzał na
zegarek: było piętnaście po piątej. Leśna droga jakby nie miała końca, wciąż zamykała się
przed Piotrem. Niebieska smuga nieba nad głową była jak ostra strzała wbita w czarną ścianę
lasu. Piotr minął niewielką polankę z dębem.  Czy i tędy przejeżdżałem przed chwilą? -
pomyślał. Nie zobaczył jednak śladów auta. Wszystko inne było takie samo jak to, obok
czego już przyjeżdżał: łubiny, polanka z dębem, dalej kępa brzóz. Nawet rósł tutaj także
świerk z wielkimi zielonymi łapami, zwieszającymi się nad drogą.
Obok świerku Piotr zatrzymał samochód. Otarł chusteczką spocone czoło, skronie i
szyję, na którą ściekały mu krople potu.  Dziś w nocy będzie burza - medytował. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl