[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podejrzewałem, wybiegli w popłochu i zostawili je otwarte.
Biuro Yamaoto było trzy pokoje dalej, po prawej. Mogłem załatwić to błyskawicznie.
Niestety, bezskutecznie szarpałem klamką. Drzwi nie chciały się otworzyć.
- Kurwa mać - wydyszałem.
- Co się stało?
- Zamknięte.
- Zostaw to. Przyklej pluskwę gdzieś indziej.
- Nie mogę. Chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje. - Starannie obejrzałem zamek. Zwykły, na pięć zapadek. %7ładna sprawa.
- Poczekaj chwilę. Chyba mam sposób.
- Wynoś się stamtąd, John. Oni zaraz wrócą.
Nie odpowiedziałem. Wyjąłem klucze i odłączyłem od nich jedną ze szpilek oraz lusterko dentystyczne. Długa i płaska
rączka lusterka już nieraz mi się przydawała jako tension wrench, napinacz. Wsunąłem ją w zamek i obróciłem lekko,
zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Kiedy poczułem, że bęben się przekręcił, włożyłem szpilkę i poszukałem piątej zapadki.
- Nie próbuj otwierać zamka! Nie potrafisz! Załóż gdzieś pluskwę i uciekaj!
- Co to znaczy, że nie potrafię? Przecież sam tego cię uczyłem.
- Może dlatego wiem, że nie potrafisz - urwał. Prawdopodobnie doszedł do wniosku, że mnie nie powstrzyma, więc
postanowił nie przeszkadzać.
Szybko znalazłem piąty pin, ale po chwili go zgubiłem. Cholera.
Jeszcze trochę obróciłem rączkę lusterka i poczułem, że bęben opiera się o zapadki.
- Harry? Tęsknię za twoim głosem...
Szpilka znowu się ześliznęła.
- Nie gadaj do mnie. Skup się.
- Próbuję, ale to strasznie trudne... - Piątka nareszcie zaskoczyła.
Następne trzy poszły względnie łatwo. Został już tylko jeden ząbek. Był uszkodzony. Nie mogłem go wymacać.
Wierciłem szpilką w dół i w górę, bez rezultatu.
- No, mały... Pokaż mi się... - szepnąłem. Wstrzymałem oddech i dalej dłubałem w zaniku.
Nie poczułem, żeby wpadł na miejsce, ale klamka nagle ustąpiła.
Przekręciłem ją w prawo i już byłem w pokoju.
Nic się tu nie zmieniło od chwili, kiedy wyszedłem. Nawet zostawili zapalone światło. Pr2yklęknąłem obok skórzanej
kanapy i pomacałem ją od dołu. Była obita jakąś tkaniną, rozpiętą chyba na drewnianej ramie. Dobre miejsce do
przyklejenia pluskwy.
Zdjąłem folię i umieściłem mikrofon pod kanapą. Od tej pory mogłem głośno i wyraznie słyszeć każdą rozmowę w
tym pokoju.
W moim uchu rozległ się głos Harry'ego:
- John, dwóch właśnie wróciło. Są w holu na dole. Wynoś się stamtąd. Wyjdz bocznymi drzwiami, z lewej strony, jak
stanąć twarzą do budynku.
- Niech to szlag... Nie mam już mikrofonu. Nie będę mógł z tobą rozmawiać, jak wyjdę z pokoju. Mów do mnie.
- Zatrzymali się na parterze, koło frontowego wejścia. Może czekają na pozostałych. Zejdz na dół, do bocznych drzwi,
i zaczekaj tam, aż ci powiem, że teren jest zupełnie czysty.
- Dobra, idę. - Przekręciłem zamek, wycofałem się na korytarz i poszedłem w kierunku głównego korytarza.
Z drugiej strony zbliżał się Płaskonosy. Koszulę miał upapraną krwią. Stół musiał trafić go prosto w twarz i znów mu
rozkwasić nos.
Nie wyglądał najlepiej. Charczał jak zwierzę.
Zagradzał mi drogę do wyjścia. Musiałem coś z tym zrobić.
Znów Harry, tym razem sekundę za pózno:
- Jeden jest tuż przed tobą! Dwaj pozostali też już idą!
Płaskonosy pochylił głowę i napiął mięśnie ramion niczym byk przed szarżą.
Chciał mnie dopaść. Zaślepiony furią, nie myślał o niczym innym, jak tylko o tym, żeby mi przyłożyć.
Błyskawicznie pokonał dzielącą nas odległość. Kiedy wyciągnął ręce, by złapać mnie za szyję, chwyciłem go za
mokrą koszulę i rzuciłem się na podłogę, wykonując lekko zmienione tomoe-nage. Prawą nogę wbiłem mu w krocze i
przerzuciłem go nad sobą. Huknął tak na podłogę, że aż się zatrzęsła. Korzystając z rozmachu, zerwałem się, dałem dwa
długie kroki, wyskoczyłem w górę jak szalony mustang i obiema nogami spadłem na jego tułów. Rozległ się chrzęst
pękających kości.
Powietrze z niego uszło. Płaskonosy wydał dziwny dzwięk jak sflaczały balon w kałuży. Wiedziałem, że już po nim.
Zrobiłem krok w stronę wyjścia, lecz zaraz przystanąłem. Gdyby znalezli go właśnie tutaj, pośrodku korytarza,
domyśliliby się, że wróciłem. Może nawet zaczęliby szukać pluskwy. Musiałem go zaciągnąć z powrotem do pokoju po
drugiej stronie i wszystko upozorować tak, jakby zginął od uderzenia stołem.
Leżał nogami we właściwym kierunku. Przykucnąłem tyłem do niego, złapałem go pod kolana i wstałem. Był cięższy,
niż myślałem.
Pochyliłem się i pociągnąłem go za sobą. Czułem się niczym koń ciągnący wóz o kwadratowych kołach. Plecy bolały
mnie jak diabli.
Znowu Harry: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl