[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Najpierw pozwoli pani, że będę nazywać panią jak dawniej Kicią.
Pozwoliła.
 Proszę mi, Kiciu, powiedzieć  ciągnąłem  co za osa ugryzła tutejszą piękną płeć? Co
się z nią stało? Przedtem była tak wysoce moralna, cnotliwa, a teraz, o którą nie zapytasz, o
wszystkich takie rzeczy wygadują, że aż człowieka szkoda... Jedna panienka z oficerem
uciekła, druga uciekła i gimnazjalistę za sobą pociągnęła, trzecia, zamężna, z aktorem
58
wyjechała, czwarta odeszła od męża do oficera i tak dalej, i tak dalej... Toż to epidemia jakaś!
W ten sposób w waszym mieście wkrótce ani jednej panienki i młodej żony nie zostanie!
Mówiłem lekkim, kokieteryjnym tonem. Jeśliby Kicia się roześmiała, mówiłbym dalej w
ten oto sposób:  Niech pani uważa, Kiciu, żeby i pani jakiś oficer czy aktor nie uprowadził!
A ona opuściłaby oczęta i powiedziała:  I kto to zechce uprowadzać taką? Są młodsze i
ładniejsze... A ja na to:  Niech pani tak nie mówi, Kiciu, pierwszy bym panią porwał! I tak
dalej i temu podobne, aż w końcu by mi się udało. Kicia nie roześmiała się, a wręcz
przeciwnie, przybrała poważną minę i westchnęła.
 Wszystko, co gadają, prawda...  powiedziała.  Z aktorem wyjechała moja zamężna
kuzynka Sonia. Nie jest to, oczywiście, dobrze... Człowiek powinien znosić swój los z pokorą,
ale nie osądzam jej i nie obwiniam... Okoliczności nieraz bywają silniejsze od człowieka.
 Zgadzam się, Kiciu, ale jakie to okoliczności mogły wywołać prawdziwą epidemię?
 Nie ma w tym nic dziwnego...  powiedziała Kicia unosząc brwi.  U nas inteligentne
dziewczyny i kobiety nie mają co z sobą zrobić. Jechać na studia albo iść w nauczycielki,
poświęcić się ideałom i jakiemuś celowi, jak to robią mężczyzni, nie każda potrafi. Zostaje
więc tylko wyjść za mąż A za kogo tu wychodzić? Wy, chłopcy, kończycie gimnazjum i
wyjeżdżacie na uniwersytety, żeby nigdy więcej tu nie wracać, i żenicie się w stolicach, a
dziewczyny zostają!.. Za kogo mają wychodzić? No i wychodzą, nie mając tu porządnych,
wykształconych ludzi, Bóg wie, za kogo, za różnych maklerów i Greków, którzy potrafią
tylko pić i w klubie rozrabiać... I wychodzą dziewczyny za takich, ot tak sobie, bez potrzeby...
Co to za życie? Sam pan rozumie, kobieta wykształcona i dobrze wychowana żyje u boku
człowieka głupiego, o ciężkim charakterze; spotyka jakiegoś inteligentnego człowieka,
oficera, aktora czy lekarza, no i zakochuje się w nim, nie może dalej wytrzymać, więc ucieka
od męża. Nie wolno ją za to osądzać!
 Jeżeli tak to wygląda, Kiciu, to po co za mąż wychodzić?  zapytałem.
 Ma pan rację  westchnęła Kicia  ale przecież każda dziewczyna uważa, że lepszy byle
jaki mąż niż żaden... Tak w ogóle, Nikołaju Anastasjewiczu, niedobrze tutaj się żyje, bardzo
niedobrze! I w panieństwie duszno, i w małżeństwie tak samo... Zmieją się z Soni, że uciekła,
i w dodatku z aktorem, ale jakby w jej duszę zajrzeli, nie do śmiechu by im było...
Za drzwiami znów odezwał się Azorek. Warknął na kogoś ze złością , potem zawył tęsknie
i walnął całym ciałem o ścianę baraku... Twarz Ananjewa skrzywiła się ze współczucia;
przerwał opowiadanie i wyszedł. Przez parę minut słychać było, jak uspokajał za drzwiami
psa:  Dobry pies! Biedny pies!
 Nasz Nikołaj Anastasycz lubi pogadać  powiedział von Stenberg uśmiechając się. 
Dobry z niego człowiek!  dodał po chwili milczenia.
Wróciwszy do baraku, inżynier dolał wina do naszych szklanek i uśmiechając się i gładząc
po piersi, opowiadał dalej:
 Poniosłem porażkę. Co robić, odłożyłem swe brudne zamiary na bardziej odpowiedni
moment, pogodziłem się z porażką i, jak to się mówi, machnąłem na to ręką. Mało tego, pod
wpływem głosu Kici, wieczornego powietrza i ciszy sam powoli wpadałem w
kontemplacyjny, liryczny nastrój. Pamiętam, siedziałem w fotelu przy otwartym na oścież
oknie i patrzyłem na drzewa i ciemniejące niebo. Sylwetki akacji i lip były wciąż takie same
jak osiem lat temu; tak samo jak wtedy, w czasach dzieciństwa, ktoś brzdąkał na rozstrojonym
fortepianie, tak samo alejkami przechadzali się ludzie, ale nie byli to już ci sami ludzie. To nie
ja chodziłem alejkami i nie moi koledzy i obiekty mojej miłości, a jacyś nieznajomi
gimnazjaliści, nieznajome panienki. I zrobiło mi się smutno. A kiedy na moje pytania o
znajomych z pięć razy dostałem odpowiedz:  nie żyje , mój smutek zamienił się w uczucie,
jakie pojawia się na nabożeństwie żałobnym po dobrym człowieku. I siedząc tak koło okna,
patrząc na spacerujących i słuchając brzdąkania fortepianu, uświadomiłem sobie, z jaką
59
chciwością śpieszy się jedno pokolenie przyjść na zmianę drugiemu i jakie fatalne znaczenie
w życiu człowieka mogą mieć nawet te siedem osiem lat!
Kicia postawiła na stole butelkę wina. Wypiłem, rozkleiłem się i zacząłem o czymś długo
opowiadać. Kicia słuchała i wciąż zachwycała się mną i moją inteligencją. A czas uciekał.
Niebo pociemniało tak, że sylwetki akacji i lip zlały się w jedno, ludzie nie spacerowali już po
parku, fortepian ucichł i słychać było tylko jednostajny szum morza.
Młodzi są tacy sami. Przygarnijcie, przyhołubcie młodego człowieka, poczęstujcie go
winem, dajcie mu do zrozumienia, że jest sympatyczny, a on rozsiądzie się, zapomni o tym, że
pora już iść, i będzie gadał, gadał i gadał... U gospodarzy zamykają się oczy, pora iść spać, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl