[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kie, z Smiertelnym poSpiechem bij¹ce w ¿arze skrzyde³ka æmy na wpó³ spalonej.
51
Nagle s³yszy, ¿e do niego mówi¹. Ten sam pan mówi. co zawo³a³ chadzicie. Rozumie go
doskonale. Pan zapytuje, czy ten ser i mas³o zjedli z chlebem?
 Z chlebem?...  Podnosi oczy, uSmiecha siê. pokazuje drobne zêby i krêci g³ow¹. Ca³e
zalêknienie opuszcza go natychmiast, gdy us³ysza³, ¿e do niego tak mówi¹ jak we wsi. Ale
to, ¿e go o chleb pytaj¹, wydaje mu siê po prostu zabawnym. Sk¹d¿eby oni chleb wziêli, kie-
dy tam chleba nie by³o? Do puklidu baby nie chowaj¹ chleba. Jak chleb jest to go chowaj¹
do bodni albo w inne babie k³a¿e, a w puklidzie sk¹dby?...
Chleba i nie piek¹ teraz nawet, we wsi ¿yta ma³o. A toby Pan Jezus da³, ¿eby na siew nie
brak³o...
Nie wypowiada tego wszystkiego. Gdzie, nie Smia³by i wstyd by mu by³o, ale mySli w so-
bie to wszystko i uSmiecha siê i precz krêci g³ow¹. Pan obroñca me nalega Zna on widaæ
doskonale ten uSmiech Poleszuka przecz¹cy; wie, ¿e s³owem ze³gaæ ze³¿e, ale takim uSmie-
chem nigdy.
 A kiedy¿eS ty chleb ostatni jad³?  pyta nagle, zwróciwszy siê do ch³opca.
Ustim podnosi g³owê i zaczyna przypominaæ sobie. Jest chudy i d³ugi; podniesiona g³owa
robi go d³u¿szym jeszcze. Wyci¹gniêta szyja jest tak cienka, i¿ zdaje siê, biczem przetrz¹-
sn¹æ by j¹ mo¿na; zza rozpiêtego ko³nierza koszuli widaæ g³êbokie do³y obojczykowe, na
brodzie i dolnej szczêce skóra tak przysch³a, jak u starego cz³owieka. Liczy najpierw na dnie,
ale tych jest za wiele, nie idzie mu jakoS; zaczyna tedy liczyæ na niedziele, ale i to mu me
idzie. Rozpoczyna raz jeszcze g³oSno i liczy na jarmarki. Tak, teraz dobrze! Teraz wie, kiedy
to by³o i teraz pamiêta... Dzieciêca, ¿ywa wyobraxnia odtwarza przed nim ca³¹ tê chwilê z zu-
pe³n¹ dok³adnoSci¹.
 To by³o na dwa jarmarki przed tym, co byt ostatnim, to by³o na Py³ypa... Matka przeda³a
we³ny, a kupi³a chleba. Dwa bochny kupi³a i kukie³kê dla Zochfijki od s¹siadów jeszcze...
Chleb pachnia³... W zapasce go nios³a, a on przy matce bieg³... Szli prêdko, bo siê s³onko za
chwozdok chyla³o... Tyt ¯eliznyj pod rozSwietni¹ trojni³. Idziem, tak matka mówi: ,,S³awa
Bohu Tak Tyt odrzek³: ,,wo wik i pyta:  A co niesiesz, Chwy³yna? A matka:  chleba a to
kupi³a . A Tyt:  Có¿ ty, wesele robisz, ¿e chleb kupujesz? Tak matka na to:  Ju¿ciæ ¿e we-
sele! Jak je chleb, to je i wesele! RozSmia³a siê: ,,Hej, jarmark! Hej, Py³ypok! A Tyt:  Czo-
mu ne s za³yty, ko³y prystupaje ? I zaraz zacz¹³ pokrzykiwaæ: ,,A nu ma³yj ! A nu kra-
snyj! Bo tam pod rozSwietni¹ potajnik. Ko³o potajnika i na wo³y ciê¿ko. To my wtedy
ostatni chleb jedli!
Mówi³ to powolnym, doSæ cichym, jakby zmêczonym g³osem, Sam ten g³os Swiadczy³, ¿e
jarmark na Py³ypa dawno ju¿ by³, dawno...
Obroñca nie przerywa³ ch³opcu. Mo¿na by nawet mniemaæ, ¿e gadania tego wiejskiego
poganiacza s³ucha³ chciwie, tak siê pochyli³ ku niemu, tak patrzy³ w niego rozgorza³ym
okiem, z twarz¹ poblad³¹ i z dr¿¹cymi usty.
Ch³opak umilk³, a on s³ucha³ jeszcze.
RozeSmia³ siê polem z cicha, gorzko, i ku sto³owi zwróci³.
Mimo pozornego spokoju znaæ by³o. ¿e p³onie jak roratna Swieca. G³owa jego zapomniaw-
szy zwyk³ych swoich ruchów, podnosi³a siê coraz wy¿ej, coraz Smielej: oczy ju¿ nie z do³u
w bok, ale z góry bi³y jak siekañcem w hafty, pierScienie i wstêgi.
Panowie pospuszczali oczy: niechêtnie przyjmowano ca³y ten epizod sprawy. To rozpyty-
wanie ch³opaka, ta kupka wywo³anych nie wiadomo po co z w³aSciwego miejsca oberwañ-
52
ców, wszystko to podobaæ siê nie mog³o. Uwa¿ano to za romanse dobre w ksi¹¿ce, ale nie
w s¹dowej sali.
Nie dlatego, ¿eby to by³y samolubne, zimne dusze, owszem, ten i ów odwróci³ oczy nie
mog¹c patrzeæ na znêdznia³e postacie ch³opi¹t, ten i ów czu³ wielk¹ przykroSæ na widok tej
bezbronnoSci i tego sieroctwa, ale ka¿da rzecz na swoim miejscu w³aSciwa.
Najbardziej zdumiony by³ woxny. Ten po prostu oczom w³asnym nie wierzy³ i tak krêci³
g³ow¹, ¿e ledwo trafia³ z tabak¹ do nosa. Od kiedy jest przy s¹dzie, nie by³o tu jeszcze takiej
komedyi. A to poczekawszy tyjatr tutaj zrobi¹!
 Tyle co do chleba, a raczej co do braku chleba!  koñczy³ w tej chwili rzecz swoj¹ obroñ-
ca.  Ale pan prokurator dostarczy³ mi w Swiat³ym przemówieniu swoim jednego jeszcze
punktu, na którym sprawa moich klientów te¿ siê sama broni Pozwolê sobie punkt ten pod-
j¹æ i powtórzyæ tu trafne s³owa dostojnego mówcy:
 Oto jest narzêdzie wystêpku!  rzek³ on wskazuj¹c drobny przedmiot, le¿¹cy w tej chwili
przed obliczem Wysokiego S¹du. Jest to jedno z najtrafniejszych, jedno z najbystrzejszych
i najbardziej decyduj¹cych orzeczeñ, jakie wysz³y kiedykolwiek z ust dostojnego oskar¿ycie-
la w tym przybytku sprawiedliwoSci i prawdy. Nic te¿ lepszego i po¿yteczniejszego dla spra-
wy klientów moich uczyniæ nie mogê, tylko to orzeczenie podj¹æ i powtórzyæ:  Panowie!
Oto jest narzêdzie wystêpku!
Wyci¹gn¹³ rêkê ku sto³owi szerokim, wspania³ym gestem i patyk wskaza³.
Obecni poruszyli siê, sami nie wiedz¹c czego, zdawaæ siê mog³o, ¿e ta wyci¹gniêta rêka
dotknê³a ich piersi.
Ale pan prokurator patrzy³ na pana obroñcê niepewnym, osowia³ym wzrokiem.
 Co¿e on, duszeczka! Kpi czy o drogê pyta? Ta¿ jemu, adwokatu, zbijaæ prokuratorsk¹
rzecz! Ta¿ on od tego w³aSnie! A ten, patrzaj¿e, duszeczka ty moja, sam tak gada, jakby pro- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl