[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobowtór. Mogłaby spokojnie zajmować się tym przez następną dekadę, gdyby nie po-
znała Kala. Ale poznała go i nagle zapragnęła być tylko sobą. %7ładnego udawania, żad-
R
L
T
nych kłamstw. Choć zdawała sobie sprawę, że różnica społeczna między Kalem Al-
Zakim a Lydią Young, kasjerką z supermarketu, była wręcz bolesna.
Ale i tak - dość! Czas najwyższy skupić się na własnym życiu, nie tracąc energii na
fikcję. O tym właśnie chciała pomyśleć, przechadzając się po plaży wyluzowana i zrelak-
sowana, a nie umierająca ze strachu przed wizytą żony emira.
Może udać chorą? Nie, głupi pomysł. Aż strach pomyśleć, co by się wtedy działo.
Lady Rose zaniemogła! Wezwą tłum lekarzy, może nawet przetransportują ją do szpitala.
Oczywiście helikopterem! Kal albo Dena wezwą Lucy, może nawet starego księcia Old-
fielda...
Nie, nie, nie!
- Nie denerwuj się, Rose. Księżniczka przyjedzie dopiero w końcu tygodnia, a wi-
zyta potrwa krótko - powiedział Kal, nakładając sobie jedzenie na talerz. - Porozmawia-
cie pół godzinki przy kawie, to wszystko. Księżniczka mówi bardzo dobrze po angielsku.
Chwileczkę, coś tu nie gra. Głos Kala był idealnie obojętny, twarz jednak jakby
odrobinę stężała. Czyżby wizyta księżniczki dla niego też stanowiła problem?
- Porozmawiamy? O czym?
- Na pewno będzie wypytywać o twoją działalność charytatywną, czyli, jak to
można określić, o twoją pracę.
- O moją pracę... - Czuła, jak ogarnia ją pusty śmiech. Cudownie! Wypije kawkę z
żoną emira, a przy okazji wyjaśni jej zawiłości odczytywania ceny towaru przy kasie.
- Jeśli będziesz dla niej miła, księżniczka na pewno wesprze hojnie któryś z twoich
szczytnych celów - dodał Kal. - Na pewno też porozmawiacie o Lucy i jej dzieciach.
Czyli gorzej być nie może. Zgodnie z założeniem tydzień w Bab el Sama miał
przypominać pobyt w luksusowym hotelu. Wspaniała obsługa i wszystko na dystans. A
tu co chwila jakiś kataklizm i udawanie przez cały czas, minuta po minucie.
Ale cóż, sama w spontanicznym odruchu zaproponowała lady Rose swoje usługi,
więc nie może jej zawieść.
- Przykro mi, Rose, że ta wiadomości odebrała ci apetyt.
Tak? Zdaje się, że ta wiadomość nie tylko na nią podziałała negatywnie.
R
L
T
- Wcale nie - oświadczyła, nadziewając na widelec kawałek kurczaka. Okazał się
tak soczysty, że mimo zdenerwowania przełknęła go bez trudu. - Lepiej powiedz mi, Kal,
na czym polega twój problem!
ROZDZIAA ÓSMY
Kal wziął kromkę chleba i przełamał ją na pół. Wiadomo, chciał zyskać na czasie,
wytrącony z równowagi niespodziewanym atakiem.
- A dlaczego uważasz, że mam problem, Rose?
- Bo tu, w kąciku ust - dotknęła tam palcem - masz zdradliwy mięsień. Kiedy bę-
dziesz grał w pokera, lepiej nie pokazuj twarzy od tej strony.
- Zapamiętam sobie. - Kal pokiwał głową, po czym włożył kawałek chleba do ust i
zaczął powoli przeżuwać.
- No to zamieniam się w słuch. Co się za tym kryje? - ponagliła po chwili Lydia,
dając do zrozumienia, że nie odstąpi od tematu. - Wspominałeś, że twoja rodzina nie jest
mile widziana na dworze emira. Jak przypuszczam, dotyczy to również letnich rezy-
dencji. Czy znakiem tego wizyta księżniczki w Bab el Sama jest ci nie na rękę? Kal!
Chciałabym wiedzieć, na czym stoję, zanim popełnię jakąś gafę. Dlatego przestań żuć i
powiedz. Wyrzuć to z siebie, koleś!
- Koleś? Tak mówi lady Roseanne Napier?
Zauważył, że szybko zamrugała. Roziskrzony wzrok nagle zmatowiał.
- No cóż... w końcu w tej mojej... pracy, jak to określiłeś, stykam się z różnymi
ludzmi. - Głos nagle stał się bardzo chłodny, jakby Rose narzuciła sobie maksymalny dy-
stans.
Tę metamorfozę Kal zauważył już wcześniej, dlatego miał wrażenie, że obcuje z
dwiema kobietami. Z piękną, chłodną lady, a kiedy indziej z normalną kobietą, której
głos był leciutko zachrypnięty, wargi bardziej miękkie niż u lady, a kolor oczu to już nie
był chłód zimowego nieba, lecz błękit w lecie hojnie wygrzany słońcem. Ta druga wersja
Rose była też bardziej elokwentna i nieludzko pociągająca. Ręce same się do niej wycią-
gały, podjudzane przez ten wredny egoistyczny gen, z którym walczył przez całe życie.
R
L
T
- To, co wydarzyło się z moją najbliższą rodziną, Rose, nie jest tajemnicą. Poszu-
kaj w Google'u. Znajdziesz tyle, że można by napisać książkę.
- Z całą pewnością tak, ale wolałabym usłyszeć to z twoich ust.
Kal najpierw napił się wody, po czym oznajmił:
- Skoro cię tu przywiozłem, masz prawo tego oczekiwać po mnie. Słuchaj więc... -
Przerwał na moment. - Kalil Al-Khatib, mój dziadek, był najstarszym synem emira. W
naszym kraju władca wyznacza swojego następcę. Nikt nie wątpił, że następcą będzie
mój dziadek.
- Masz to samo imiÄ™ co on.
- U nas zgodnie z tradycją pierworodnemu nadaje się imię dziadka. Mój pierwo-
rodny syn będzie nosił imię Zaki.
- Zaki, czyli imię twojego ojca. Dena mówi do ciebie bin Zaki.  Bin" znaczy  syn",
prawda? Syn Zakiego.
- Zgadza siÄ™.
- Dlaczego w takim razie używasz jako nazwiska Al-Zaki, a nie Al-Khatib?
- To długa historia.
- Nie szkodzi. Mamy czas.
- Jasne, nawet całkiem sporo... Mój dziadek, jak powiedziałem, był najstarszym
synem emira, i to ukochanym synem. Obaj byli zapalonymi jezdzcami, zawsze razem
wyruszali na pustynię, by zapolować z sokołami. Obaj bardzo odważni, wzbudzali wielki
szacunek. Ludzie ich kochali. Wszyscy byli pewni, że dziadek kiedyś zostanie emirem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl