[ Pobierz całość w formacie PDF ]

holu z innego skrzydła, patrzyły z zachwytem za oddalającym się Deepem. Brakowało tylko, \eby reporterka i jej
asystenci rzucili się na le\ący na marmurze sprzęt i zaczęli nagrywać materiał wideo. Lecz nikt z ekipy tego nie
uczynił. Deep szybko zniknął w łukowatym otworze prowadzącym na górną kondygnację.
- Co za przystojniak, prawda, Mary? - powiedziała z zachwytem jedna z pań. - Uroczy chłopiec.
- Lucy, dlaczego nie poprosiłaś go o autograf? - zaskrzeczała druga niewiasta, owa Mary. - Taka okazja!
- A ty? Mogłaś sama poprosić, skarbie.
- Pewnie, \e mogłam, ale ostatnio to ja zdobyłam podpis Franka Sinatry.
- Przepraszam, drogie panie - wszedł w słowo rozbawiony recepcjonista - ale przecie\ Sinatra od dawna nie
\yje. Jak zatem dał ostatnio paniom autograf?
- To mnie go dał, młody człowieku - poprawiła go Mary.
- Przepraszam - ukłonił się recepcjonista. - Oczywiście, \e pani. Nie zaprzeczam... tylko jakim cudem
nieboszczyk zło\ył autograf?
- Dał mi go ostatnio - wyjaśniła. - Pięć lat temu. To dla mnie jak wczoraj. Pózniej ju\ go nie widziałyśmy.
Wtedy spotkałyśmy go w Las Vegas na kilka miesięcy przed jego śmiercią.
Zaśmieliśmy się. Nawet David Duncan rozluznił się i zerknął na obie ubierające się staroświecko i tako\
zachowujące się damy z przymru\eniem oka. Jako \e lubiłem ludzi staroświeckich i do tego dziwaków, patrzyłem
na nie z sympatiÄ….
Lucy i Mary poszły na górę do swojego pokoju, tak\e ekipa telewizyjna zbierała się do opuszczenia holu, gdy\
recepcjonista uporał się z kartą kredytową reporterki. Nie wiem, co mnie znowu naszło, ale zatrzymało ją moje
pytanie.
- Przepraszam - chrząknąłem. - Czy mogłaby pani przesunąć waszego białego pickupa? Tego dodge a!
W ten prosty sposób pragnąłem dowiedzieć się, czy to jej ekipa śledziła nas dzisiaj w drodze z Nowego Jorku
do Tarrytown. Lecz Ursula Pappani zaprzeczyła.
- Nie jezdzimy dodge m - odpowiedziała spokojnie.
-Ach, więc to nie wasz? - wyraziłem swoje rozczarowanie. - To ktoś inny... Po prostu ktoś stanął blisko
mojego auta. Myślałem, \e to wasz pickup.
- Nie nasz - odpowiedział chłodno kamerzysta.
Wzruszyli ramionami i ruszyli do swojego pokoju. Nie dawałem jednak za wygraną i zapytałem recepcjonistę,
kto przyjechał białym dodge m pickupem.
- Nie wiem, proszę pana - odparł uprzejmie. - Goście zostawiają swoje samochody na parkingu, a my nie
notujemy, kto jakim jezdzi.
- Dobranoc - pozdrowiłem go. - Nic się nie stało.
I pociągnąłem kolegę Pietrasia na górę, chcąc uniknąć szczegółowych pytań ze strony recepcjonisty. Ten
człowiek mógł nadać tej sprawie rozgłos, a to nie było mi na rękę.
W pokoju Pietraś zasypał mnie pytaniami, więc starałem się go uspokoić. Nadaremnie.
- Pan to ma normalnie manię prześladowczą - śmiał się ze mnie, grzebiąc w walizce. - Ech, wy detektywi!
Przyjechaliśmy tu w sprawie przekazania przez jakiegoś zdziwaczałego bogacza niezwykle cennych obrazów
narodowi polskiemu. Na szczęście w hotelu roi się od agentów Paula Benettona. Mo\e pan spokojnie spać.
- Po prostu ciekawi mnie, magistrze, kto jezdzi tym pickupem - ziewnąłem. - Nie zaszkodzi wiedzieć. Wie pan,
od pewnego czasu nie wierzę w zbiegi okoliczności. Owszem, zdarzają się takowe, lecz kiedy następują za często,
stajÄ™ siÄ™ czujny. To nie choroba...
Przerwałem. Za naszymi drzwiami ktoś przeszedł korytarzem - słychać było głośne kroki. Magister zostawił
walizkę, rzucił pogniecioną pid\amę na łó\ko i otworzył szeroko drzwi. Wyjrzał na korytarz i po chwili wrócił do
pokoju, zamknÄ…wszy za sobÄ… drzwi.
- Ju\ zniknął - westchnął niepocieszony i z powrotem zaczął grzebać w walizce. - Zaraził mnie pan tą
podejrzliwością. Ech, nic to. Najwa\niejsze dotrwać do jutra, prze\yć te oficjalne spotkania, jutrzejszy szum i
przemówienia, a potem mo\emy pojechać na wycieczkę wzdłu\ rzeki Hudson.
Zamknąłem się w łazience i przez kwadrans oddawałem się dobrodziejstwu prysznica. Gdy z powrotem
znalazłem się w pokoju, odświe\ony i l\ejszy, zastałem kolegę Pietrasia stojącego przy wejściu na balkon i
majstrującego przy włączniku klimatyzacji. Kręcił pokrętłem i klął cicho pod nosem, nie mogąc sobie najwyrazniej
poradzić z programem nawiewu.
- Pomóc? - zapytałem z troską.
-Nie trzeba.
W tym samym momencie coś strzeliło - pękł plastykowy element włącznika. Po prostu magister za mocno
potraktował pokrętło.
- A niech to... - zaklął. - Patrz pan, jakie słabe te prztyczki robią.
Doskoczyłem do niego i ustaliłem, \e mój towarzysz podró\y popsuł urządzenie regulujące pracę
klimatyzatora, a konkretnie odpadła dzwignia pokrętła. Nie dało rady jej poruszyć, w związku z czym nawiew
głucho milczał. Byliśmy pozbawieni klimatyzacji.
- I co teraz? - zapytałem zdenerwowany. - Trzeba to zgłosić.
Magister podrapał się za uchem.
- Jutro to załatwię, a nawet ureguluję za szkody - przyrzekł skruszony. - Trudno, panie Pawle. Będziemy spać
przy uchylonym balkonie. Nie jest znowu a\ tak gorąco. W Polsce w ogóle \yjemy bez klimatyzacji, więc jest ona
nam w pewnym sensie zbędna. Jutro się tym zajmę.
Ruszył ku balkonowi i otworzył go. A ja zmęczony poło\yłem się do swojego łó\ka.
- Wie pan co? - zagadnąłem go jeszcze, nakrywszy się lekką kołdrą. - Niech pan skończy z tym  proszę pana .
Jesteśmy prawie rówieśnikami.
Podszedł do mnie i podał mi rękę.
- Jan - energicznie niÄ… potrzÄ…snÄ…Å‚.
- Paweł.
- Ma pan rację - dodał. - Mówmy sobie per ,,ty .
Powiedziawszy to, poszedł pod prysznic.
Le\ałem w łó\ku szczęśliwy, \e nie muszę ju\ niczego robić. Dopadło mnie zmęczenie i tylko lekki chłodek
wpadający do eleganckiego pokoju przez uchylony balkon łagodził uczucie całkowitego znu\enia przesytem
wra\eń. Koił mnie dodatkowo jednostajny szum prysznica. Nic dziwnego, \e oczy same mi się kleiły i wkrótce
zasnÄ…Å‚em.
Nie wiem, ile czasu składałem ofiarę Morfeuszowi. Kiedy otworzyłem oko, w pokoju było ciemno. I chłodno.
Jedynie światło księ\yca próbowało przedostać się przez zasłony do wnętrza. Obudził mnie jednak nie księ\yc, a
dziwny dzwięk. Nie było to chrapanie magistra na sąsiednim łó\ku. Ktoś dobierał się do naszych drzwi od strony
korytarza, wyraznie bowiem słyszałem dochodzące stamtąd chrobotanie.
Ktoś próbował wejść.
ROZDZIAA CZWARTY
STRACH PRZED BANDYTAMI " CHAÓD SCORPIONA W DAONI " UCIECZKA, STRZAAY I
WRZASKI " DOOKOAA ZAMKU " WRAKOWISKO NA PARKINGU " WIELKI śELAZNY PTAK
NADLATUJE " POLOWANIE, CZYLI KRYJÓWKA W PRZYBUDÓWCE " Z POWROTEM NA
PARKING " CZY OTWORZ DRZWI DO PODZIEMI? "  MYZLIWY GARETH " W TUNELU "
ODKRYCIE W PIWNICY ZAMKOWEJ, CZYLI SZATACSKI PLAN " WIZYTACJA W CENTRUM
MONITORINGU
W pierwszej chwili pomyślałem, \e to sen. Gdy jednak intruz po drugiej stronie drzwi wszedł
bezceremonialnie do pokoju, zerwałem się na równe nogi jak poparzony i przez sekundę stałem na środku pokoju
w pid\amie. Niespodziankom nie było końca. A były to niespodzianki w rodzaju tych, które powodują, \e nogi
miękną, a w gardle zalega du\a gula strachu wielkości napompowanej piłki pla\owej. Gdy ujrzałem lufę krótkiego,
automatycznego pistoletu wyłaniającego się zza drzwi i rękę, która go pieszczotliwie trzymała, mój strach sięgnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl