[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Był świadomy, zbyt świadomy, psiakrew, każdego centymetra ciała
Lily, a większość tego ciała znajdowała się wcale nie tak blisko, jak by
chciał. I nic nie mógł zrobić, do kroćset, w tej sprawie.
Bóg jeden wiedział, dlaczego go całowała... Avery z pewnością nie
wiedział. W jednej chwili gratulował sobie, że potrafił tak umiejętnie
98
poradzić sobie z jej poczuciem zagrożenia i zdołał nawet powiedzieć jej
dość zgrabny komplement - a w następnej już go całowała i więcej
w tym było gniewu niż namiętności. Przynajmniej na początku, bo już
po paru sekundach gniew przerodził się w coś o wiele gorętszego.
Niemal w panice zdał sobie sprawę, że to musi być trick. Nie mógł
jednak myÅ›leć, prawie w ogóle nie funkcjonowaÅ‚ na poziomie Å›wiadomo­
Å›ci. Jedynie instynkt samozachowawczy powstrzymywaÅ‚ go od Å›ciÄ…gniÄ™­
cia jej z przełazu, rzucenia na ziemię i zawładnięcia jej ciałem. Pragnienie,
by ją wchłonąć, poczuć, jak roztapia się pod nim, jak jej miękkie krągłości
dopasowują się do jego twardych płaszczyzn, niemal zwaliła go z nóg.
ChciaÅ‚ mieć jÄ… pod sobÄ…, z otwartymi ustami, na Boga, a nie bÅ‚Ä…dzÄ…­
cymi po jego ustach w szarpiącej duszę torturze... Zadrżał.
Ale wola, którÄ… wytężaÅ‚, by kontrolowaÅ‚a koÅ„czyny, nie byÅ‚a w sta­
nie kontrolować warg. Jej pocałunek rozdrażnił go, obudził głód i jak
u człowieka umierającego z pragnienia na pustyni jego usta otworzyły
się, by wchłonąć więcej i więcej z tego strumienia rozkosznych doznań,
Przechylił głowę i obwiódł miękki aksamit jej warg koniuszkiem
jÄ™zyka. Usta rozchyliÅ‚y siÄ™ z westchnieniem. Z gardÅ‚owym jÄ™kiem wsu­
nął język do ich wnętrza, poznając jej ciepły, łagodny aromat. Języki
połączyły się.
Zbyt wiele... A jednak nie dość.
Postąpił naprzód. Wystarczył krok, by poczuł dotknięcie jej piersi,
SzarpniÄ™cia żądzy przebiegÅ‚y rykoszetem jego ciaÅ‚o. Z każdym drżącym od­
dechem jej twarde jak kamyki brodawki rysowały linię ognia na jego ciele.
Uda rozluzniaÅ‚y siÄ™ coraz bardziej... WcisnÄ…Å‚ siÄ™ pomiÄ™dzy nie, przysuwa­
jąc się coraz bliżej, aż sprężysty ciężar jej sutków spoczął na nim w pełni.
Głowa opadła jej do tyłu, szyja wygięła się w łuk. Boże, zmiłuj się,
musiaÅ‚ powieść wargami wzdÅ‚uż tej smukÅ‚ej kolumny, zlizać sól z nie­
wielkiego zagłębienia u jej podstawy, leciutko ssać delikatne płatki
uszu... Jej gardłowe pomruki sączyły się w jego umysł jak narkotyk.
Nie wolno mu jednak było jej dotykać. Nie, nie dotykał jej. Rękami,
Przynajmniej tyle miał samodyscypliny. Ale na jak długo? Narastała
w nim panika i pożądanie. Chciał mieć ją pod sobą, na Boga, a nie po
prostu stać tutaj i poddawać się torturze, która mełła na pył jego duszę..,
Mimo to nie ośmielił się na więcej.
Ponieważ jakąś małą cząstką umysłu, która nadal funkcjonowała
przytomnie, podejrzewaÅ‚, że gdy tylko jej dotknie, ona natychmiast po­
śle go do diabła.
Stał więc, z muskułami napiętymi jak gruzły od trzymania rąk z dala
od niej, z ciałem stwardniałym od niezaspokojonego pragnienia, dysząc
99
ciężko, przyjmując w zaślepieniu jej usta i chłonąc własnymi jej smak
i żar.
Nie dotykaj jej. Nie dotykaj jej. Na miłość boską, nie dotykaj jej!
Nagle jej oczy otworzyÅ‚y siÄ™ gwaÅ‚townie. Z jÄ™kiem przerażenia ode­
rwała usta od jego warg.
- O mój Boże!
Szarpnęła się do tyłu i runęła z przełazu, padając na plecy. Przez
chwilę nie mógł się ruszyć. Stał z zamkniętymi oczami, zawiedziony
i zły. Wreszcie przeskoczył poręcz i pochylił się nad nią. Wpatrywała się
w niego dzikim wzrokiem.
- Nie dotknÄ…Å‚em pani! - krzyknÄ…Å‚.
- Wiem! - odkrzyknęła, usiłując się podnieść.
W tej szamotaninie spódnica zadarła jej się wysoko powyżej kolan,
ukazujÄ…c koronkowÄ… bieliznÄ™ - Lily Bede i koronki? - i haftowane je­
dwabne pończochy. Szpilki wypadły jej z włosów i kaskada lśniących
czarnych loków rozsypała się po karku i ramionach.
StaÅ‚a już niemal na nogach, gdy wtem zaczepiÅ‚a butem o rÄ…bek spód­
nicy i z powrotem padła jak długa. Leżała na plecach i ze złością waliła
piÄ™tami w ziemiÄ™. W koÅ„cu, po dÅ‚ugiej chwili tej caÅ‚kowicie bezużytecz­
nej aktywności, uspokoiła się.
Wzięła długi, głęboki oddech, odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała
na Avery'ego.
- Cóż - powiedziała głosem, w którym słychać było gorączkowe
pragnienie, by nad nim panować -jeśli wciąż opowiada pan o potrzebie
bycia dżentelmenem, proszę pomóc mi wstać!
- Aha. No tak. - PatrzyÅ‚ na niÄ… ostrożnie. - Naturalnie. - Z waha­
niem wyciągnął rękę. Wzięła ją i z pomrukiem czy łkaniem - nie potrafił
powiedzieć, co to było - wstała na nogi.
- Być może chciałaby pani poprawić swoje... halki.
Gwałtownie obciągnęła spódnicę i zaczęła otrzepywać się z trawy
i listków.
-1 włosy.
- Co włosy?
- SÄ… rozpuszczone.
- Och! - Zebrała je dłońmi i wetknęła parę szpilek. Wyglądały już
schludnie i porządnie, gdy jeszcze przed chwilą można je było wziąć za
talizman rozpusty.
Potem wzięła kolejny głęboki oddech, uniosła głowę i spojrzała mu
prosto w oczy. Zafascynowany czekał, co będzie dalej.
- Przepraszam. - Jej twarz spłonęła ognistym rumieńcem.
100
Wszystkiego się spodziewał, ale najmniej takich słów.
- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Zachowywałam się jak
kompletna... jak jakaÅ›...
- Jak łajdaczka? - spytał, wykorzystując termin, którym w myśli
sam ją określił.
- Tak! Jak Å‚ajdaczka! - podchwyciÅ‚a entuzjastycznie. - ProszÄ™ o wyba­
czenie i proponuję, żebyśmy zapomnieli o tym nieszczęsnym incydencie.
Powiedziała to tak oficjalnie, że zrobiło mu się ciemno w oczach.
Już wcześniej odpierał pokusy, ale były one niczym w porównaniu z tą,
jakiej stawił czoło przed chwilą. Całe ciało bolało go z niezaspokojenia.
Wciąż czuł jej zapach, smak, czuł jej dotyk... O, nie. Nie uda jej się tak
Å‚atwo wymknąć. To, że gierka, jakÄ… wymyÅ›liÅ‚a, nie przyniosÅ‚a rezulta­
tów, nie oznacza, że nie jest obowiązana za nią zapłacić.
- Pani może zapomni. Ja z pewnością nie.
Wpatrywała się w niego badawczo.
- Ale... jak mogę to panu zrekompensować?
- Zrekompensować? - To, że Lily mogła być mu coś dłużna, miało
niewÄ…tpliwy urok. - Nie wiem, czy jest mi pani w stanie zrekompenso­
wać - zrobił pauzę dla uzyskania efektu dramatycznego - napastowanie
mnie. No, ale skoro jest pani kobietą, to nie mam innego wyjścia, niż
przyjąć pani przeprosiny, prawda? Mój Boże, a gdyby role byÅ‚y odwró­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl