[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dyrygent co wieczór ucinał gałązkę i wsparty lekko o pulpit dyrygował tą witką słodziutkie
melodie. W mrocznych cieniach browarnianego sadu błyszczały bielą krochmalowe
opatrunki, gipsowe ręce, nogi, gipsowe klatki piersiowe, obandażowane głowy.
U mamusi zamieszkał Kałmuk, który przyjechał bryczką z ułożonym z metalowych
literek napisem  Franz Auer, Wogelgesang na głowicy koła... Bryczka ta ozdobiona była
dookoła brukselskimi koronkami, a na siedzeniach leżał pocięty perski dywan. Wydawało się,
że ten żołnierz jest sam sobie dowódcą, kapitanem, sierżantem i kwatermistrzem. Wieczorem
siadywał przy piecu i dorzucał drew, lubił przyglądać się w lustrze i pudrować się
mamusinym pudrem, a potem sypiał z nami w pościeli. Codziennie przynosił mamusi kota
albo psa i głaskał mamusine ręce, bo jego mamusię zabili Niemcy. Narzeczona Emilka
Schreuera chodziła po rynku zapłakana, ale miasto wciąż jeszcze nie miało dość uroczystości
i zachwytu, i toastów. Drogami wlekli się niemieccy jeńcy, wynędzniali i zakurzeni.
Partyzanci oczyszczali lasy.
Pewnego razu przyjechał nad Aabę samochód ciężarowy pełen czerwonoarmistów,
byli ostrzyżeni do skóry i młodzi, rozebrali się do naga i wkładali różowe damskie
kombinacje, i kąpali się w płytkiej wodzie, i śmiali się, i rżeli ze szczęścia. A potem
wyciągnęli z ciężarówki inne łupy: wkładali na głowy rzymskie hełmy z pióropuszami z
włosia i spoglądali jeden na drugiego, i opryskiwali wodą, i krzyczeli, i śmiali się jak rzymscy
gladiatorzy.
Wieczorem na ekranie zawieszonym na drogowskazie wyświetlano wojenne kroniki
filmowe. Był piękny majowy wieczór, był maj, pachniały bzy i czereśniowy sad, ale na
ekranie padał śnieg i to czerwone wojsko przedzierało się przez zaśnieżone
Karpaty i walczyło z Niemcami. A potem z ekranu marszałek Malinowski wygłaszał
przemówienie do armii, ale zerwał się wietrzyk i wydymał ekran, tak że dwaj sumienni
obywatele podskoczyli, ukłonili się marszałkowi na ekranie, po czym - jeden z jednej strony,
drugi z drugiej - przytrzymywali grzmiącego generała za rękaw jedną ręką, drugą zaś mu
salutowali. A potem zaczął popadywać majowy deszczyk i dzieweczka w jasnej sukience
postawiła za drogowskazem krzesło, wspięła się na nie i nad grzmiącym marszałkiem
rozpostarła jedwabną parasolkę, by Malinowski na
Połabiu nie zmókł.
Ta noc była cicha, majowa, biała noc rozświetlona kwitnącymi jabłoniami i śliwami, i
białym bzem. Z Aysej wyjechał osobowy numer 813, Flemmenderzug, pociąg biboszy,
nocnych marków... Kwitnącą drogą poruszały się ciemne, rozciągnięte na wiele kilometrów
armie na wozach, telegach, furmankach z wiklinowym koszem, armia spała, jej ruch określały
kłusujące koniki. Kiedy dojechali do przejazdu Na
Rozkoszy, niecierpliwy żołnierz podniósł opuszczone zapory i konie wesoło ruszyły
dalej. Dróżnik wyprowadzał za uzdę konia z torów, ale jak znalazł się z nim za szlabanem,
ruszył za nim następny zaprzęg. I torowisko nieustannie pełne było wozów ze śpiącymi
żołnierzami. Pociąg 813 opuścił już Stratow, dróżnik wybiegł mu naprzeciw, położył na
torach petardy, zataczajÄ…c krÄ…g latarniÄ…, dawaÅ‚ sygnaÅ‚: STÓJ!,
mimo to jednak parowóz wjechał na bryczki. Kiedy tam dobiegłem, z dwóch fur z
półkoszkami nic niemal pod kołami parowozu nie zostało, dwie pary koni trzęsły się obok
torów. Utrącone dyszle leżały w trawie. Jakiś inspektor kolejowy krzyczał na dróżnika, żeby
się zastrzelił, bo nie dopełniwszy obowiązków sprawił, że przelana została czerwona krew.
Musieliśmy przywiązać dróżnika do krzesła. W blasku latarni między szynami i na
wysypanym żwirem torowisku leżały obcięte buty z cholewami, ręce, nogi, tułowia.
Zawiadowca nie mógł się doliczyć trupów, by móc napisać raport.
Z początku myśleliśmy, że ofiar jest sześć. O brzasku pan zawiadowca zgodnie z
przepisami ułożył obok siebie najpierw wszystkie tułowia, ręce, nogi i głowy. Pózniej
zestawialiśmy z nich ludzkie ciała. Ogółem zabitych okazało się pięciu. Ale jedna noga
zniknęła na zawsze.
Nazajutrz w mundurze dyżurnego ruchu wybrałem się na obchody zwycięstwa armii
sprzymierzonych nad wojskami niemieckimi. Spotkałem narzeczoną Emilka
Schreuera. Już nie płakała, była w czerni i ona też szła uczcić zwycięstwo. Nad
naszym miastem, tak jak nad całym zwycięskim światem, rozpościerała się balistyka
weneckiej nocy, mosiężne orkiestry dęte wygrywały hałaśliwe marsze i galopy, ludzie we
wszystkich językach świata wznosili okrzyki: Hura! i Niech żyje!
__________________________________________________________
PS
Nazajutrz nadszedł z dyrekcji okólnik, w którym umieszczono obok siebie zdania
rosyjskie i ich czeskie odpowiedniki dla potrzeb pełniących służbę kolejarzy.
 Tego roweru nie mogę wam wydać, bo bez niego nie mógłbym wykonywać swojej
pracy .
 Tego zegarka nie mogę wam wydać, bo według jego wskazań ogłaszam czas odjazdu
pociągów!
 Ta kobieta to nie Germanka, to moja żona!
 Ratunku!
 Niech żyje przyjazń czechosłowackich i radzieckich kolejarzy!!!
 Niech żyje marszałek Stalin! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl