[ Pobierz całość w formacie PDF ]

serce ku sobie pociąga, ale na dworze czego to się nauczyło, do czego nawykło?
Wziąć ją gdzie na wieś, to z tęsknoty zamrze.
Możeście o tym słyszeli, com ja na sobie sam doświadczył.
Gdy człowiek zmęczony wśród wrzawy i hałasu uśnie, uciszy sięli hałas, to się
przebudzi.
Tak z tą dziewczyną do wrzawy nawykłą: spokój jej dać i cichy żywot, nie wytrwa
w nim.
Troska ojcowska już go ogarniała.
- Bóg z tobą - rzekł Stoczek pocieszając.
- Z tego, coście mi mówili, wnoszę, że dziewczę roztrzpiotane, ale zepsute nie
jest.
Mogło już do tego czasu siła nabroić, gdy ją ze wszech stron kuszono, przecież
mówisz to i ty, i drudzy, że pozostała uczciwą...
Nie ma więc czego rozpaczać.
- Ale niepokoju będzie dosyć - dodał Płaza.
- Teraz wam i do tego się już przyznać muszę, żem w podróż ruszając, całego
mojego mienia nie zabrał z sobą.
Pozostało w pewnym miejscu zakopanych na Chortycy dosyć złota i klejnotów,
które z łupów podziału na mnie przyszły.
Nie wiem sam, na ile to szacować, ale pewno nie mniej nad kilka złotych
tysięcy.
Muszę więc na Niż choćby dla tego skarbu powracać, a jak się stamtąd wydobędę?
Ciągle mnie podejrzewali, że chcę od nich odstać, nie spuszczą z oka.
A na czas, gdy mi na Niż jechać przyjdzie, komu dziecko powierzyć?
Jednych Bieleckich znam, ale prawdą a Bogiem jejmość dawna królewska faworyta,
płocha niewiasta, dziewczęcia jej powierzyć nie można, bo cnoty nie ma za nic.
Płaza się ujął za włosy i począł je targać.
- Więc - dodał - jak z jednej strony jest za co dziękować Bogu, tak z drugiej
troski niemało.
- Módl się no i Bogu ufaj tylko - dorzucił Stoczek.
- Nic nie nagli, masz czas się rozmyśleć.
- Jednej rzeczy się lękam - rzekł Płaza.
- Baby języka utrzymać nie umieją, a Bietka nie jest wyjątkiem, ta też paple
rada.
Pójdzie zaraz ta pogłoska, że we mnie ojca znalazła, Parfen Kozak, który za mną
chodzi, będzie ją miał, bo co się mnie tyczy, na to on łasy i chwyta.
Padnie na mnie podejrzenie, ruszyć się krokiem będzie trudno.
Stoczek posmutniał.
- Prawda - rzekł - że się składają te sprawy twoje niełatwo dla ciebie, ale od
czegóż łaska Boża?
Myślisz, że trudno Bogu ciebie wydzwignąć z tej toni, gdy już dał znak, iż się
opiekuje tobÄ…?
Płaza trochę odwagi i otuchy zaczerpnął od Stoczka, który nigdy nie rozpaczał,
ale wyszedł od Zwiętego Brunona pomimo to jak pijany i musiał wstąpić do
pierwszego szynku na gorzałkę, do której był nawykłym, aby nią się otrzezwić
wedle kozackiego obyczaju.
Zaraz mu też po dwu kubkach jaśniej się i weselej zrobiło, bo miał nałóg do
wódki i bez niej teraz żyć nie mógł.
Wyszedł z szynku na ulicę pasa poprawiając, patrząc na świat inaczej, wesół
nawet był.
Myślał tylko o tym, że dziecko miał, że nie sam był, że przestał sierotą być.
Kroczył tak z Nowego Miasta na Stare, gdy z dala ujrzał idącego naprzeciwko
siebie Parfena.
Kozak wiedział, iż on do Zwiętego Brunona co dzień niemal chodził, a że Płaza
go unikał i starał mu się wyślizgać, Parfen tym usilniej zabiegał, aby się z nim
spotykać.
- No, batku - odezwał się zbliżając - wam dziś dobrze z oczów patrzy, jak już
dawno nie bywało.
Czyby się nareście rozmyślili na Niż was odpuścić z odpowiedzią?
- Nie słychać o tym - rzekł Płaza.
- Jam się też dziwował - dodał Parfen - bo ja też wącham, kiedy temu czekaniu
będzie koniec.
Mnie się już tu strasznie skuczy - westchnął - a i wam pewnie.
Co tu za życie.
Mnie te mury same ogromne, na które patrzę, już duszą.
Spać w izbie co dzień, na koniu się nie móc wyhasać, głośno krzyknąć i za łby
się wziąć też nie lza...
Co to za życie, pies by nie wytrzymał!
- A cóż ciebie tu wiąże?
- odparł Płaza.
- Niechże ja, muszę na listy czekać, a oni pono na pieniądze czekają, bo próżne
pisma wiedzą, że nie poskutkują...
Ano wam tu nie ma czego się wędzić.
- Jak byście wy nie znali - rozśmiał się Kozak - że ja po prykazu tu siedzę?
Gdyby mnie atamańska wola nie trzymała na uwiązł, hę, hę, dawno by mnie tu nie
było!
Hasałbym ja po stepie albo się czółnem między ostrowy pławił.
- A tam - dodał, ciężko wzdychając - a tam moje mołojcy może z czajkami poszli
na morze, na szerokie sine morze, albo na carzyków tatarskich w Dzikich Polach
Å‚owy sprawiajÄ…, a mnie tam nie ma!
A, Bóg jeden wie, co to kosztuje taką pańszczyznę sprawiać!
- Twoja pańszczyzna w dodatku - rzekł - nadaremna, bo ty mnie pilnujesz, a ja
dozoru nie potrzebujÄ™.
Juścić was nie zdradzę i z listy powrócę, wy to samii wiecie.
- Pewnie - mruknął Kozak - a zawsze bezpieczniej, gdzie dwu patrzy niż jeden.
Kto wie, co wam może przygodzić.
Broń Boże nieszczęścia, jam tu na to, aby choć huknąć do swoich.
Ja waszym Lachom nigdy nie wierzÄ™...
Król nas potrzebuje, dlatego taki dobry, i buławy złocone, i chorągwie nam
posyłać gotów, i bębny; ano, król tu nie gospodarz tylko...
ledwie włodarz.
Co oni by się jego mieli bać, on i się ich boi, co on by nad nimii miał
rządzić, oni rządzą nad nim.
Zmiał się Parfen.
- Kogo on tu oszukuje - mówił dalej - tego ja nie wiem.
Wszak ci w biały boży dzień działa, i prochy, i saletry do młynów wożą,
Wołochów, Węgrów, Szlązaków ściągają, wszyscy na to patrzą i nikt nie spyta, za
jakie to pieniÄ…dze.
Poboru nie ma uchwalonego, wojny żadnej nie widać, z moskiewskim na pewno
traktaty zawrą, choćby mu Trubczesk " oddać przyszło...
to się wie; z Turkiem niby pokój, nigdzie nic nie grozi oprócz tych rozbójników
Tatarów, na których dosyć kwarcianych, a tu na gwałt wszystko się zbroi.
Szlachta patrzy, patrzy jak kozioł na wodę, ano się w końcu spyta, co to jest?
Będzie król musiał jak niepyszny pan tłumaczyć się, a może rozbrajać.
Rzucił ramionami Parfen.
- Króla bo wy za nic nie macie - przerwał Płaza - rozumny to pan i on sobie ze
szlachtÄ… radÄ™ da i z panami.
Panów ma w kieszeni, a szlachta jak się wykrzyczy, rozjedzie się do domów i
cicho będzie.
Król zaciągów nie rozpuści.
- Aa, jać to wszystko wiem po trosze - dodał Parfen - ale wy tego nie
słuchacie, co ja po mieście.
Szlachta mu wojny nie pozwoli.
- A jak mu jÄ… wypowiedzÄ…?
- wtrącił Płaza.
- Myślicie, że Turek głupi i też nic nie wie!
- rzekł Kozak.
- Widzą i słyszą, że tu poseł wenecki siedzi, że z carem na nich zmowa, i będą
wojnę poczynać?
Nie lepiejże poczekać a siąść Lachom na kark, gdy sami będą?
Płaza nie miał ochoty dalej rozprawiać z Parfenem.
Zbliżali się też ku jego kwaterze, pożegnał więc Kozaka: "Z Bogiem!
" Ten okiem go nieufnym zmierzywszy, odszedł powoli.
W domu Bielecki na progu witał go już powinszowaniem, bo o córce się od żony
dowiedział.
- Widzicie - rzekł - to wam mój ten dom tak szczęśliwie posłużył.
Nigdy byście bez niego dziecka nie odzyskali.
- Ja też wam z duszy wdzięczen jestem - rzekł, ściskając go, Płaza.
Wtem i sama jejmość nadbiegła z twarzą jak zawsze ożywioną i wesołą.
- Poczekajcie, poczekajcie - wtrąciła - niżeli sobie winszować będziecie!
Dziecko, prawda, bardzo miłe i ładne, ale będziecie z nim utrapienie mieli, bo
samowolne i kapryśne.
Niełatwo jej się będzie poddać władzy ojcowskiej, bo ona tam na dworze już
nawykła była nie słuchać nikogo, a umiała się tak ludzmi posługiwać, że jeden ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl