[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pułapka jednak zniecierpliwiła się i sama się o mnie upomniała. Szmaragdowa
powierzchnia wody nagle rozstąpiła się z pluskiem i wystrzeliła z niej ogromna głowa
z rozdziawioną paszczą, uzbrojoną w ostre, sterczące kły.
Odskoczyłem i wyszarpnąłem z kieszeni laser. Promień przeciął powietrze i potwór,
trafiony w głowę, zwinął się i skręcił, nie wydając przy tym żadnego dzwięku. Całe ciało
okrywał mu twardy pancerz. Zupełnie przypadkiem trafiłem, jak mi się wydawało,
w jego najczulszy punkt. Konwulsyjne ruchy spieniły wodę i jej powierzchnia buzowała
jeszcze długo po tym, jak potwór zniknął w głębi. Po jakimś czasie cielsko wypłynęło
i unosiło się zesztywniałe pomiędzy brzegiem a platformą.
Nie minęła chwila, gdy woda wokół ciała zagotowała się. Dostrzegłem kształty
rozmaitych stworzeń, które błyskawicznie pożerały niedawnego drapieżcę. Takie
ostrzeżenie było aż nadto wystarczające. Za nic nie wszedłbym teraz do tej wody.
Tubylcy, przypomniałem sobie słowa Eeta. Jeśli mają tu swoją świątynię, to jak się do
niej dostają? Oczywiście mogli być odporni na wszelkiego rodzaju wodne paskudztwa,
ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.
 Nie widzieliśmy jeszcze, co jest po drugiej stronie  powiedział Eet.  Trzeba by
to sprawdzić.
127
Cały czas musiałem walczyć z ciągnącym mnie pierścieniem. Teraz, kiedy trochę
oddaliliśmy się od platformy, stało się to jeszcze bardziej uciążliwe. Gdy obeszliśmy
kawałek jeziora i można było zobaczyć drugą stronę, okazało się, że i teraz Eet miał
rację, tak jak wiele razy wcześniej.
Na piasku leżały, powiązane splecionymi sznurami, mocne, drewniane drągi. Ta
prowizoryczna kładka była wystarczająco długa, żeby można po niej dojść do platformy.
Należało ją tylko ustawić pod dość ostrym kątem.
Pierścień ciągnął mnie coraz mocniej, zupełnie jakby się niecierpliwił. Prawie
biegłem w kierunku kładki, a raczej próbowałem biec, bo nogi grzęzły w miękkim
piasku. W wyprostowanej ręce trzymałem pierścień. Czułem, jak powoli drętwieją mi
zaciśnięte palce. Gdy dotarłem nad wodę, pojawił się kolejny problem. Nie wiedziałem,
czy mam puścić pierścień, czy schować laser. Jakoś przecież musiałem przenieść kładkę.
Wątpiłem, czy uda mi się to zrobić tylko jedną ręką. Kładka była wprawdzie wykonana
z jasnego drewna, które mogło być lżejsze, niż wyglądało to na pierwszy rzut oka, ale...
Powoli, z trudem i pocąc się, zupełnie jakbym znów walczył z Horym, wepchnąłem
pierścień do kieszeni i zapiąłem ją. Choć się wyrywał, wiedziałem, że mocny materiał
to wytrzyma.
Schowałem też laser i zabrałem się do ustawiania kładki. Nie była zbyt poręczna, ale
tak, jak się spodziewałem, dosyć lekka. Podniosłem ją i przerzuciłem nad wodą, tak że
jej drugi koniec oparł się o mur przy platformie. Ledwo zdążyłem to zrobić, a zapięcie
w kieszeni, gdzie znajdował się pierścień, puściło.
Nie udało mi się pochwycić klejnotu. Z jasno świecącym kamieniem, jakby w geście
triumfu, pierścień poleciał w stronę platformy. Teraz nie miałem już odwrotu.
Przeszedłem po kładce na czworakach. Eet popędził przede mną. Kiedy
przechodziłem nad wodą, czułem się bardzo niepewnie. Kładka chwiała się i kołysała
pod moim ciężarem. Bałem się, że w każdej chwili może się obsunąć i spadnę razem
z niÄ… do wody.
Możliwe też, że zaraz pojawią się tubylcy, a na kładce nie bardzo mogłem się bronić.
Wreszcie jednak udało mi się dotrzeć do celu. Chwyciłem za brzeg muru i wciągnąłem
siÄ™ na platformÄ™.
Owiał mnie dym i zachłysnąłem się jego smrodem. Przez chwilę wydawało mi się,
że pośrodku platformy również rozpalono ognisko, ale nie dostrzegłem nad nim dymu.
W chwilę pózniej zorientowałem się, że to klejnot. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby
płonął takim blaskiem. Eet kręcił się dookoła kamienia, na którym leżał pierścień.
 Odsuń się!  ostrzegł mnie.  Jest zbyt gorący, żeby go teraz dotykać. Próbuje
dostać się do tego, co go tak przyciąga. I albo sam się teraz zniszczy, albo dopnie swego.
Nie mamy na to żadnego wpływu.
Przyklęknąłem, żeby lepiej widzieć. Nie mamy wpływu? A kiedy mieliśmy?
Przyspawaliśmy go przecież na statku, a uwolnił się bez trudu. Przez cały czas to ja
podążałem za nim, a nie na odwrót.
128
Eet nie mylił się. Pierścień był tak nagrzany, że nie dawało się podejść bliżej. Płomień
oślepiał mnie. Cofnąłem się i oparłem plecami o mur, tuż pod jedną z dymiących
głów.
Eet miał rację, mówiąc, że pierścień chciał przepalić skałę, która blokowała mu
drogę. Jeśli jednak miałby tutaj zakończyć swój żywot, byłaby to prawdziwie płomienna
śmierć.
Musiałem zakryć nie tylko oczy, ale i całą twarz. %7łar stał się nie do wytrzymania. Nie
było koło mnie Eeta. Miałem nadzieję, że siedział gdzieś po drugiej stronie, bezpieczny
i z dala od tego piekła.  Słusznie  zareagował na moje myśli.  Pierścień cały czas
usiłuje się przedrzeć.
Nawet nie próbowałem przyglądać się tej walce. Blask klejnotu oślepiłby mnie. Spod
przymkniętych powiek i z zasłoniętą rękami twarzą, czułem efekty zmagań kamienia.
Bałem się, że nie wytrzymam tego dłużej. Jeśli temperatura podniesie się jeszcze trochę,
spalę się tu żywcem albo będę musiał skoczyć do jeziora. Niewielki miałem wybór, bo
obie możliwości przyniosłyby zapewne ten sam efekt. Nagle żar ustał. Pierścień zgasł...
Podniosłem się powoli, ale nie śmiałem odsłonić twarzy i otworzyć oczu, dopóki nie
stanąłem pewnie. Rozejrzałem się, ze strachem myśląc o tym, co zobaczę.
Spodziewałem się, że znajdę spalony pierścień, zwęgloną grudkę podobną do
tych, które widziałem na porzuconym statku. Zamiast tego jednak ujrzałem przejście
w kształcie kwadratu, jakby moc klejnotu wypaliła w platformie drzwi. Wewnątrz
zobaczyłem blask pierścienia, słabszy jednak i nie tak rażący jak przed chwilą. Eet
wyprzedził mnie i już stał przy otworze. Wsadził łeb do środka i uważnie penetrował
podziemne pomieszczenie. Szedłem ostrożnie, badając drogę. Otwór przypominał
pułapkę lub zapadnię i nie chciałem wpaść głębiej.
Powierzchnia platformy wydawała się jednak dosyć stabilna. Po kilku niepewnych
krokach dotarłem do wejścia. Pierścień leżał na skrzyni podobnej do tej, jaką widzieliśmy
na porzuconym statku. Jednak inne kamienie, które tam zobaczyłem, nie były martwe,
jak we wraku w kosmosie. Miały w sobie nawet więcej życia niż te, które odkryliśmy
w ruinach. Ich blask znakomicie oświetlał pomieszczenie.
Wyglądało na to, że platforma jest zaledwie zewnętrzną ścianą czegoś, co
przypominało magazyn. Ujrzałem mnóstwo równo poukładanych pudeł; żadnego nie
naruszył czas. Wszystkie były szczelnie zamknięte, bez śladu jakichkolwiek pęknięć czy
prześwitów.
Gdy przyjrzałem się im bliżej, ich kształt i rozmiar sprawiły, że poczułem się trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl