[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jeśli mam być całkiem szczera... to nie lubię ich obojga! - wypaliła. Nie
było zresztą sensu udawać. Rzuciła rękawicę z wyrazem zimnej obojętności na
twarzy.
- Wcale nie masz takiego obowiązku - odparł lodowato. - Corwinowie są
przecież moimi, a nie twoimi przyjaciółmi.
- 51 -
S
R
- Obydwoje? - spytała szybciej, nim zdążyła pomyśleć.
Matthew patrzył na nią długo wrogim, lodowatym spojrzeniem, a potem
powiedział cicho, lecz bardzo stanowczo:
- Nie wtrÄ…caj nosa w moje sprawy, Sophie!
- Nie... nie interesują mnie twoje sprawy. - Miałaby ochotę dodać coś
więcej, ale patrząc na ponury wyraz jego twarzy, nie ośmieliła się.
- Mam nadzieję, że tak jest w istocie. Gdy stąd wyjedziesz, życie popłynie
normalnym, starym rytmem. Nie wolno ci o tym zapominać.
Sophie nagle straciła apetyt i posmutniała. A więc zraziła go do siebie
nieodwracalnie. Niepotrzebnie w ogóle zabierała głos. Powinna pozostawić
sprawy ich własnemu biegowi. Teraz szansa, że Matthew w ogóle jej wybaczy,
wydawała się bardzo znikoma. A wszystko z powodu mężczyzny i kobiety,
którzy powinni być jej zupełnie obojętni...
I co ją obchodził tryb życia Matthew Trevelyana!? Zapewne miał
przyjaciółki rozsiane po całym świecie, ale to nie była jej sprawa. Dlaczego
więc ją to obchodziło - nawet bardzo obchodziło? Nie potrafiła tego zrozumieć.
Gdy skończyli kolację, przysiedli jeszcze na chwilę przy barze, gdzie
Matthew zamówił kolejne drinki.
- Nie jestem przyzwyczajona do picia takich ilości alkoholu - szepnęła z
niepokojem.
Wydawało się, że zignorował te słowa, ale gdy podano jej drinka, ku
własnemu zaskoczeniu stwierdziła, że była to lemoniada. Z pewnością chciał
zrobić jej afront! Odwrócił się teraz do niej plecami i wdał w rozmowę z jakimiś
znajomymi.
- Czy nie masz zamiaru przedstawić nam swojej przyjaciółki? - spytała w
końcu jedna z kobiet, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Nim Matthew zdążył cokolwiek odpowiedzieć, uprzedziła go Eve.
- To jest Sophie Grant. Mieszka z Mattem. - Eve nie kryła złośliwości i
chęci skompromitowania Sophie.
- 52 -
S
R
Sophie poczuła, jak jej twarz oblewa krwawy rumieniec wstydu i gniewu
zarazem. Och, dlaczego Matthew nie zamierzał jej pomóc? Zdawał się być
ubawiony sytuacją w równym stopniu co Eve.
- Jesteśmy... jesteśmy powiązani... - zaczęła nieśmiało.
- Owszem, powiązani... ale tylko przeszłością - dokończył za nią Matthew
dobitnie i tak głośno, aby wszyscy usłyszeli. - Cudownie, że Sophie do nas
przyjechała. Biddy jest nią oczarowana.
- Trudno jej się dziwić - wtrącił z szelmowskim uśmiechem Brad.
Sophie domyślała się, że tym komentarzem chciał dokuczyć Eve, daleka
jednak była od mściwej satysfakcji. Zbyt wiele par oczu przyglądało jej się z
ciekawością, na zbyt wielu twarzach pojawił się wyraz zakłopotania.
Wszyscy naraz zaczęli z nią rozmawiać i Sophie domyślała się, że
chciano tym pokryć ogólną konsternację. Pózniej nie pamiętała ani jednego
pytania, ani jednej swojej odpowiedzi. Nagle Matthew pojawił się u jej boku.
- Czas już na nas - oznajmił chłodno.
- Do zobaczenia, Sophie - powiedział głośno Brad, a Eve obrzuciła ich
oboje morderczym spojrzeniem.
A więc pragnęła mieć ich obu naraz - Matthew i Brada! Sophie zadrżała z
oburzenia i odwróciła się na pięcie.
- Pożegnaj się, Sophie - Matthew przywołał ją do porządku. Mocno
chwycił ją za ramię i siłą odwrócił w stronę baru.
Zmusiła się do lekkiego uśmiechu i powiedziała wszystkim dobranoc.
- Spisałaś się doskonale - zadrwił. - Jeszcze kilka takich wyjść i całkiem
nabierzesz ogłady.
Gdy wreszcie znalezli się na wybrukowanej ulicy, gwałtownie mu się
wyrwała i stanęła naprzeciw niego z oczami pociemniałymi z gniewu.
- Widzę, że bawi cię poniżanie mnie! - warknęła.
- Niespecjalnie - zapewnił ją beznamiętnym tonem. - Zastanawiałem się
tylko, czy rozumiesz, że plotki rodzą się bardzo szybko.
- 53 -
S
R
- Nie rozumiem, o czym mówisz. - Odwróciła się ostentacyjnie i szybkim,
żołnierskim krokiem pomaszerowała do samochodu.
Doskonale wiedziała, o czym mówił. Zrobiła z siebie kompletną idiotkę i
Matthew przy tym był. A teraz odpłacał jej pięknym za nadobne. Rozpierała ją
złość, gotowa była zrobić krzywdę każdemu, kto nieopatrznie stanąłby jej na
drodze. Na szczęście nikogo w pobliżu nie było.
Nagle potknęła się o wybój i zachwiała na nogach. W tym samym
momencie Matthew objął ją w pasie mocnym jak stal ramieniem i uniósł do
góry.
- Zostaw mnie! - krzyknęła, z trudem łapiąc oddech.
- Mam pozwolić, byś skręciła sobie nogę? Już raz leżałaś w łóżku. Biddy
ma wystarczająco dużo zajęć bez tego.
- Nie wracam z tobą do Trembath! - zawołała. - Zostaw mnie! Znajdę tu
sobie jakiś nocleg, a rano wrócę do Londynu.
- Jesteś bezgranicznie głupia - orzekł i niemal siłą wrzucił ją do
samochodu. - Prawdę mówiąc, mam dość twego towarzystwa na dziś wieczór. -
Usiadł za kierownicą, zatrzasnął drzwi i uruchomił silnik. - Jeszcze jedno słowo
- zagroził - a przerzucę cię przez kolano.
- Nie ośmielisz się! Są pewne prawa...
- I restauracja pełna ludzi, którzy myślą, że po prostu jesteśmy razem.
Myślę, że dostałbym łagodny wyrok.
Sophie umilkła, oburzona jego przewrotną logiką.
- Oni... oni wcale tak nie myślą - podjęła po chwili. - Domyślają się, że to
był tylko taki żart... Eve im przecież wszystko wytłumaczy...
- Wątpię - rzekł ze śmiertelną powagą. - Racz sobie przypomnieć, że to
właśnie ona im to zasugerowała. A z pewnych powodów jej to odpowiada.
- Doskonale wiesz dlaczego! - rzuciła oskarżycielskim tonem, on zaś
przytaknął obojętnie.
- 54 -
S
R
- Owszem, wiem. A teraz bądz tak dobra i siedz cicho. Sophie umilkła jak
spłoszony ptak i wsłuchiwała się w skupieniu w dziki łoskot fal pędzonych
wiatrem.
Matthew milczał również; dopiero gdy zatrzymał samochód przed
frontowymi drzwiami, zerknął uważnie na pobladłą, udręczoną twarz Sophie.
- Mogę cię pocieszyć - zauważył zdawkowo - że Eve zapewne
opowiedziała już całemu miasteczku o mojej bratanicy. Myślę więc, że nikt nie
zwróci uwagi na jej ostatnie słowa, zwłaszcza że Biddy wzięła cię pod swoje
skrzydła. Z pewnością nadal masz reputację Królewny Znieżki, jeśli ci na tym
zależy.
Sophie wpatrywała się teraz w niego z nienawiścią. Miał zupełną rację i
doskonale o tym wiedziała. Ale przed chwilą celowo pozbawił ją zdolności
logicznego rozumowania. Pozwolił, by cierpiała, bawiło go to... A teraz, jak
gdyby nigdy nic, przywracał sprawom właściwą miarę.
- Ty... ty wstrętny...! - Nie potrafiła znalezć odpowiednio mocnych słów,
by go obrazić, więc w bezsilnej złości rzuciła się na niego z pięściami.
- Sophie, uspokój się! - Chwycił jej uniesione dłonie. - Widzę, że będę
musiał poświęcić więcej czasu twemu wychowaniu. Mam nadzieję, że Philip nie
zacznie cię naśladować... Naprawdę, jutro postaraj się zachować trochę lepiej.
- Nigdzie z tobą nie pojadę! - Wyrwała mu się wreszcie i wyskoczyła z
samochodu jak oparzona. - A gdy wrócisz, nie będzie tu po mnie śladu!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Home
- Dancing Moon Ranch 0.1 Justified Deception Patricia Watters
- 4 Briggs Patricia Mercedes Thompson Znak Kości
- Patricia A.McKillip Zapomniane bestie z Eldu
- R1026. Thayer Patricia PowrĂłt do domu
- 065.Thayer_Patricia_Czyje_to_dziecko
- Wilson Scarlet Niedokończony wywiad
- Wilson Robert McLiam Zaułek łgarza
- Forester C.S. SzcześÂ›liwy powrót
- Harry Harrison Bill 04 On the Planet of Tasteless Pleasures (Dav
- Lakes
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- patryk-enha.pev.pl