[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kuchni.
- Zwietnie. Czy ktoś już powiedział Rachel Ken-ner o śmierci ojca? -
spytał Tom.
Eve potrząsnęła głową.
- Nick miał to zrobić dziś po południu. Ciotka i wuj dziewczyny
przyjechali z Plymouth i z nią zostaną. Natomiast Audrey nie miała tutaj
121
RS
żadnej rodziny, ale staramy się odnalezć jej siostrę, która mieszka gdzieś w
Devon - dodała.
Tom usiadł na kanapie i odchylił się na oparcie.
- Ale jestem skonany!
Eve dołożyła kolejne polano do ognia, chociaż jeszcze nie było takiej
potrzeby.
- Jak myślisz, kiedy włączą prąd? - spytała.
- Może jutro? Wtedy będzie można wysłać strażaków, żeby
wypompowali wodę z domów.
I wyjedziesz, pomyślała Eve. Zostałeś w Penhally tylko z powodu
powodzi. Na jedno mgnienie serce przestało jej bić. Zmusiła się do
uśmiechu.
- PrzyniosÄ™ zupÄ™.
Weszła do kuchni, oparła się o stół i zamknęła oczy.
Jak mu się udało wśliznąć z powrotem do mojego życia? -
zastanawiała się. Przecież przysięgła sobie, że nigdy nie pozwoli mu się do
siebie zbliżyć. Tak, czuła do niego dawny pociąg - w tej sprawie Tom miał
rację - ale było w niej zbyt wiele urazy i bólu.
On ma swoje życie, ona swoje, a ich związek należy do przeszłości.
Kiedy z zupą wróciła do saloniku, zobaczyła, że Tom zasnął na
siedzÄ…co.
Minęło dwadzieścia lat od ich ostatniego spotkania, a wystarczyło, że
ujrzała go takim jak teraz, ze zmęczoną twarzą i włosami jeszcze
wilgotnymi po umyciu, by zapragnęła usiąść obok niego, otoczyć go
ramionami i przytulić się do niego jak dawniej.
Nie możesz cofnąć czasu, Eve, szepnął głos w jej sercu, lecz go nie
słuchała. Ostrożnie postawiła kubki z zupą na gzymsie kominka i
122
RS
wyciągnęła rękę, by odgarnąć Tomowi włosy z czoła. Natychmiast poderwał
siÄ™ ze snu.
- Przepraszam - wybąkała, cofając rękę. - Nie chciałam cię budzić.
- Nie szkodzi - odparł z żalem. - Ile razy zasnę na siedząco, budzę się z
potwornym bólem karku.
Roześmiała się i podała mu kubek z zupą
- Pora na małe co nieco.
Ku jej zaskoczeniu nie odpowiedział śmiechem, lecz utkwił ponury
wzrok w zupie. Potem podniósł głowę, spojrzał na nią i rzekł:
- Poważnie myślę o rzuceniu pracy w Deltaronie, wiesz? Może zajmę
się medycyną ogólną?
- Umrzesz z nudów przed upływem tygodnia - zaprotestowała. - Wierz
mi, praca lekarza pierwszego kontaktu to nie dla ciebie.
- Może nie. - Ogień z kominka nierównomiernie oświetlał mu twarz. -
Ale dawniej niebezpieczeństwo, walka z żywiołem, ogniem, wodą,
trzęsieniem ziemi, dawały mi takiego kopa, a teraz... Cały czas
zastanawiam się, co będzie, jak zrobię fałszywy krok, popełnię błąd, pomylę
siÄ™ w obliczeniach?
- Do tej pory jeszcze nic takiego się nie stało. Twarz mu pociemniała.
- Stało się - powtórzył ledwie słyszalnym głosem.
Przez jedno mgnienie Eve wahała się, potem usiadła obok niego na
kanapie.
- Opowiedz mi o tym - poprosiła.
Nie sądziła, że spełni jej prośbę, ale po chwili odstawił kubek na
podłogę, zacisnął dłonie na kolanach i zaczął mówić:
- W zeszłym roku wysłali nas do Indii w okolicę dotkniętą trzęsieniem
ziemi. Wioska, którą nam przydzielili, została praktycznie zmieciona z
123
RS
powierzchni ziemi, ale jeden dom jeszcze stał i w środku byli ludzie
wzywający pomocy. Wiedziałem... - Tom urwał i wciągnął haust powietrza
w płuca. - Wiedziałem, że dom może w każdej chwili runąć, ale tam
znajdowały się dzieci, więc zaryzykowałem.
Eve wyciągnęła rękę, nakryła jego dłoń i mocno splotła palce z jego
palcami.
- Mów.
- Charlie Dobbs, drugi lekarz w ekipie, i ja weszliśmy do środka. -
Tom mówił teraz z wyraznym trudem. - Dotarliśmy do dzieci, zdołałem
dotknąć ręki jednego z nich i wtedy dom się zawalił. Mnie wyciągnęli
żywego. Charlie, dorośli, dzieci, wszyscy zginęli.
- To nie była twoja wina - rzekła łagodnym tonem. - Próbowałeś dać
im szansę, a Charlie... Musiał zdawać sobie sprawę z ryzyka tak samo jak ty.
- To samo powiedział szef Deltaronu - odparł Tom ze smutkiem w
oczach. - Ale ja wciąż myślę, że gdybym zrobił to czy tamto inaczej, może
spróbował podeprzeć dom, zaczekał...
- Postąpiłeś tak, jak w danej chwili uważałeś za słuszne - tłumaczyła.
- Pojechałem na pogrzeb Charliego - ciągnął Tom, jak gdyby nie
słyszał, co powiedziała. - Byłem tylko ja i ksiądz. Charlie nie miał
rodzeństwa, jego rodzice zmarli dawno temu, więc nad grobem staliśmy
tylko my dwaj i pomyślałem... - Tom przełknął ślinę, zanim dokończył: -
Pomyślałem, że pewnego dnia mnie spotka ten sam los.
- Nie spotka - zaprzeczyła z mocą.
- Spotka. Całe życie poświęciłem organizacji, tak samo jak Charlie,
więc pewnego dnia w ten sam sposób pochowają i mnie. Nikt mnie nie
będzie opłakiwał, nikt nie przyjdzie pożegnać się ze mną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl