[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Padł w sam środek miasta. Miotając się w ostatnich podrygach, zasypał je
skrami i popiołem. Jezioro wystąpiło z brzegów, wśród ciemności, które nagle za-
legły nad miastem, kłęby pary buchnęły w górę bielejąc w blasku księżyca, woda
zasyczała, plusnęła, zawirowała  potem nastała cisza. Taki był koniec Smauga
i koniec miasta Esgaroth. Ale nie był to koniec historii Barda.
Księżyc wschodził wyżej i wyżej, a zimny wiatr szumiał coraz głośniej, zwijał
białą mgłę budując z niej skośne kolumny, pędził opary na zachód i rozsnuwał je
tam po bagniskach dzielących Esgaroth od Mrocznej Puszczy. Teraz można już
było zobaczyć łodzie rozsypane na tafli jeziora, a z wiatrem płynęły głosy ludzi la-
mentujących nad stratą miasta, mienia i domów. A przecież powinni by dzięko-
wać losowi za wiele dobrodziejstw, gdyby w tej strasznej chwili umieli się zasta-
nowić nad swoim położeniem: trzy czwarte ludności uszło z życiem, lasy, pola pa-
stwiska, stada i lodzie ocalały, a smok zginał. Na razie jeszcze sobie nie zdawali
sprawy, co ten fakt dla nich oznacza.
Zebrali się posępną gromadą na zachodnim wybrzeżu, drżąc z zimna, i zrazu
cały żal i gniew zwrócili przeciw władcy, który tak wcześnie opuścił miasto, kiedy
jeszcze wielu obywateli chciało go bronić.
 On może ma dobrą głowę do interesów, szczególnie własnych  szemrali
 ale jest do niczego w chwilach niebezpieczeństwa.
Chwalili natomiast Barda i jego ostatni skuteczny strzał.
 Gdyby nie to, że poległ, niestety  mówili wszyscy  wybralibyśmy go na
króla. Bard, zabójca smoka, potomek Giriona! Szkoda, że zginął! Kiedy tak rozpra-
wiali, wynurzył się z cieniów nocy wysoki mężczyzna. Ociekał wodą, czarne, mo-
kre włosy zwisały mu na twarzy i ramiona, wojowniczy blask świecił w oczach.
 Bard nie zginął!  zawołał.  Skoczył do wody, opuszczając miasto dopie-
183
ro wtedy, gdy zabił napastnika. Jam jest Bard z rodu Giriona. Jam jest zabójca
smoka!
 Król Bard! Król Bard!  rozległy się okrzyki. Tylko władca szczękał i zgrzy-
tał zębami.
 Girion panował w Dali, nie był królem krainy Esgarogh  rzekł.  Tu,
w Mieście na Jeziorze, zawsze wybieraliśmy władców spośród starców i mędr-
ców, nie znosiliśmy rządów tych, którzy są tylko wojownikami. Niech król Bard
obejmie znów swoje własne królestwo, Dal jest wolna dzięki jego męstwu i nic
nie stoi na przeszkodzie, by tam powrócił. Kto ma ochotę, niech idzie z nim, jeże-
li woli zimne głazy w cieniu Góry od zielonych wybrzeży Jeziora. Ludzie rozsądni
zostaną tutaj, nie wyrzekną się nadziei odbudowy miasta, a wkrótce znów będą
mogli cieszyć się pokojem i dostatkiem.
 Chcemy Barda na króla!  krzyknęli w odpowiedzi stojący w pobliżu ludzie.
 Dość mamy starców i groszorobów.
Ci, którzy stali dalej, podjęli okrzyki:  Niech żyje Aucznik! Precz z groszoroba-
mi!  aż echo poniosło zgiełk po całym wybrzeżu.
 Kto jak kto, ale ja na pewno nie chcę uchybić szacunku Bardowi Auczniko-
wi  rzekł władca, przezorny, bo Bard stał tuż przy nim. Dzisiejszej nocy zasłużył
sobie na poczesne miejsce wśród dobroczyńców naszego miasta; godzien jest,
żeby go unieśmiertelniła pieśń. Ale, mój ludu!  tu władca wstał i zaczął prze-
mawiać bardzo głośno, bardzo dobitnie:  Czemuż to na mnie pada wasz gniew?
Cóż zawiniłem, byście mnie chcieli pozbawić urzędu? Kto zbudził smoka z wieko-
wej drzemki, pytam. Kto wyjednał od nas szczodre podarki i pomoc, wmawiając
nam, że ziszczą się przepowiednie starych pieśni? Kto nadużył naszych miękkich
serc i bujnej wyobrazni? Jakież to złoto przysłano nam rzeką w nagrodę za naszą
dobroć? Ogień smoczy i zniszczenie! Od kogo tedy powinniśmy zażądać odszko-
dowań za straty i wsparcia dla wdów i sierot?
Jak widzicie, władca nie przypadkiem tylko zdobył swoje stanowisko. Skutek
jego przemowy był taki, że ludzie na chwilę zapomnieli o pomyśle wyboru nowe-
go króla, a zapałali złością do Thorina i jego drużyny. Ze wszystkich stron posy-
pały się gniewne, gorzkie słowa. Ci, którzy przedtem najgłośniej śpiewali stare
pieśni, teraz zagłuszali innych krzycząc, że krasnoludy umyślnie nasłały Smauga
na miasto.
 Oszaleliście!  rzekł Bard.  Po co marnotrawić słowa i gniew dla tych nie-
szczęśliwych stworzeń? Oni z pewnością pierwsi padli ofiarą, nim jeszcze Smaug
natarł na miasto.
Ale gdy to mówił, przyszły mu nagle na myśl legendarne skarby ukryte we
wnętrzu Góry, a teraz zapewne bezpańskie i nie strzeżone przez nikogo. Umilkł.
184
Przypomniał sobie, co powiedział władca, pomyślał o odbudowie Dali, o złotych
dzwonach, które znów wypełnią swoją muzyką to miasto, jeśli znajdą się ludzie
chętni, by w nim zamieszkać.
Wreszcie odezwał się znowu:
 Nie pora teraz na gniewne słowa, władco, ani na wielkie zmiany. Trzeba
wziąć się najpierw do roboty. Tymczasem jestem jeszcze twoim poddanym, cho-
ciaż może wkrótce, pamiętając twoje słowa, wybiorę się na północ. Poprowadzę
tych, którzy zechcą iść ze mną.
Odszedł, żeby pomóc w rozbijaniu obozowiska i zorganizowaniu ratunku dla
chorych i rannych. Władca jednak rzucił złe spojrzenie za odchodzącym i został
na wybrzeżu. Siedział zamyślony, nie odzywając się prawie, zawołał tylko na służ-
bę o jedzenie i ogień.
Bard tymczasem, gdziekolwiek się pojawił, stwierdzał, że wśród ludzi szerzy się
jak płomień wieść o nieprzebranych skarbach, które zostały bez strażnika. Mó-
wili wszyscy o odszkodowaniach należnych im za straty, o bogactwach, które aż
nadto starczą na zakup pięknych towarów z południa; te nadzieje pocieszały ich
w obecnej niedoli. Na szczęście, bo noc była zimna i położenie okropne. Dla nie-
licznych tylko znaleziono jakieÅ› schronienie pod dachem (jedno, najlepsze, zajÄ…Å‚
władca), jedzenia było mało (nawet władca musiał się ograniczać). Wiele było
chorych, zmokniętych, zaziębionych i rannych tej nocy, a niejeden, choć wyszedł
cało z ruin miasta, zmarł wkrótce. Przez długi czas po tej klęsce panoszyły się
jeszcze choroby i głód.
Bard ujął władzę w ręce i wydawał rozkazy samodzielnie, jakkolwiek zawsze
w imieniu władcy; niełatwe to było zadanie utrzymać ludzi w ryzach i pokiero-
wać pierwszymi robotami tak, by wszystkich zabezpieczyć i zaopatrzyć w jakieś
mieszkania. Większość zginęłaby pewnie tej zimy, która szybko nadciągała po je-
sieni, gdyby nie ratunek z zewnątrz. Ale ratunek przyszedł w porę. Bard bowiem
nie zwlekając wysłał w górę rzeki gońców, prosząc króla elfów leśnych o pomoc.
Posłowie zastali króla już gotowego do wymarszu, chociaż ledwie trzy dni upły-
nęły od śmierci Smauga.
Król elfów otrzymał wieści od własnych zwiadowców i od ptaków zaprzyjaz-
nionych z jego ludem, toteż wiedział już niemal wszystko o wypadkach nad Je- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl