[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zapomnialbym o wlasnej glowie, ale nie o tej rzece. Chodzmy dalej, panie, trzeba jeszcze zajrzec do
rannych, a potem... Nie spalismy minionej nocy - przypomnial - i juz ledwie trzymam sie na nogach...
Czekaj!
W mroku rozbrzmiewalo nawolywanie. Jakis zolnierz szukal komendanta.
- Do mnie, zolnierzu! - zawolal Linez. - Tutaj!
Pojawil sie zdyszany legionista.
- Zwiadowcy, wasza godnosc! - wysapal.
- Koty? - ozywil sie Ambegen.
- Tak, panie. Ja ich tutaj...
- Gdzie sa?
- Tam, gdzie wozy z rannymi.
- Wlasnie tam idziemy - rzekl Linez - Wracaj i powiedz, ze maja czekac.
- Tak, panie!
Zolnierz oddalil sie biegiem.
Ambegen i Linez przez dluga chwile spogladali po sobie. Za chwile mieli sie dowiedziec, czego tak
naprawde udalo im sie dokonac. Czy odniesli wielkie zwyciestwo, czy tez tylko stoczyli krzepiaca dla
zolnierzy potyczke... Wszystkie dalsze plany, wszystkie zamierzenia, choc pozornie oparte na solidnych
podstawach, juz za chwile mogly sie zawalic. Mialo o tym przesadzic pare slów kociego zwiadowcy.
- No to...
- No to chodzmy.
Ruszyli skrajem zagajnika.
Dorlot i jeszcze jeden kocur siedzieli na wozie, gdzie spoczywal mocno poraniony, czarny gwardzista
gadba. Jego towarzysz zostal na pobojowisku, przyplacajac swój wspanialy wyczyn zyciem... Koci
dziesietnik rozmawial z podkomendnym. Linez i Ambegen pochwycili pare slów, ale byla to rozmowa
zbyt zwiezla dla czlowieka:
- ...znowu, ale takze?
- Werk.
- Potem. Zeby?
- Znowu. Tak samo, jak w Ragharze.
- Werk. Rozumiem.
Dorlot dostrzegl komendanta i natychmiast zwrócil sie ku niemu:
- Zwiad zakonczony, nadsetniku. Stracilem polowe swoich.
- Mów, Dorlot - polecil Ambegen.
- Jestes gospodarzem pola bitwy, panie. Mozesz tam wracac, chocby zaraz. Srebrnych nie ma,
podlozyli ogien i uszli. Kiedy rozpalilo sie na dobre, zlotym cos sie stalo, bo w jednej chwili rozniesli tych
srebrnych, którzy nie uciekli. Teraz zloci masakruja sie nawzajem, cale sfory poszly prosto w ten ogien.
Rano nie bedzie tam nic, co mogloby sie choc czolgac o wlasnych silach. W glebi jezora wszystkie
srebrne zgraje odchodza na pólnoc. Wygrales wojne, komendancie.
Ambegen na krótka chwile przymknal oczy.
- Beda nowe wojny, dziesietniku - obiecal.
- No to bedziesz je wygrywal, dowódco, a ja bede chodzil na zwiady - dla Dorlota temat byl juz
wyczerpany. - Gdzie jest Agatra, komendancie? Nie moge sie o nia dopytac. I brakuje mi jednej
zolnierki.
- Agatra spi - niewyraznie rozbrzmialo w mroku. - Rany niepiekne, ale powierzchowne... Spi spokojnie,
nie budz jej. Juz nie bedzie wrózebnych snów.
Kobieta z obwiazana twarza ciezko oparla sie o wóz.
Gdzies, w ciemnosci, rozbrzmial gluchy jek rannego.
- Oszalalas? - ostro zapytal Ambegen. - Znowu zaczniesz krwawic, masz lezec, gdzie ci kazalem! Na
wozie!
- Glupstwo... - powiedziala, przykladajac reke do opatrzonego policzka; widac jednak bolalo. - Kto ci,
panie, naopowiadal, ze z powodu dwóch marnych strzal w plecach pozwole sie wozic jak tlumok? Te
ich strzaly nie maja nawet porzadnych grotów... W tylek nie dostalam i moge siedziec w siodle. Bardziej
martwi mnie twarz, taka blizna od brody az do ucha bardzo rzadko poprawia urode...
- Tereza! - ostrzegl Ambegen.
Linez zaczal sie smiac.
- Masz swoja nadsetniczke dla konnego póllegionu, wasza godnosc - powiedzial. - Nawet nie chcialo
mi sie sluchac, jak to ci brakuje oficera... Przeciez ona za tydzien bedzie prowadzic szarze!
- Nadsetniczka i konny póllegion... - wymamrotala Tereza, ciagle z reka przy twarzy. - Na Szern, alez
to brzmi!
- Widze cie, Kamala - powiedzial Dorlot i Ambegen przekonal sie nagle, ze koty maja poczucie
humoru. - Co to, przeszlas do jazdy?
- Przeszlam - powiedziala z karku Terezy, spod jej wlosów. - Umiem juz siedziec na koniu tak, zeby nie
przeszkadzac! A setniczka powiedziala, ze kaze zrobic dla mnie taka sakwe ze skóry, zeby ja przyczepic
przy siodle!
Ambegen sluchal z rosnacym niedowierzaniem. Wreszcie oparl sie o wóz tak jak Tereza. Ogarnelo go
wielkie znuzenie, ale razem z tym znuzeniem splynela jakas ulga. Odeszlo ogromne napiecie, w którym
zyl od kilku dni. Stojac przy wozie, posród tych oficerów, którzy byli jego zbrojnymi ramionami, i tych
zwiadowców, którzy potrafili zastapic mu oczy, odkryl, ze sie pomylil... Bo nie bylo prawda, iz tylko on
jeden, samotny, trwal u boku swojej pani Arilory. Z tymi tutaj, zolnierzami, mógl sprostac kazdemu
wyzwaniu. I ta mysl przynosila wielki, wielki spokój.
Dojrzal samotny cien w mroku i powiedzial glosno:
- Setnik Rawat!
Nagle wszyscy zamilkli.
Oficer zblizyl sie wolno i stanal przed Ambegenem. Komendant milczal przez dluga chwile.
- Chce obszerny raport, na pismie - powiedzial wreszcie sucho, nieprzyjaznie. - Wszystko, co wiemy o
Srebrnych i Zlotych Plemionach. Przemyslane! - podkreslil. - Przypuszczenia maja byc oddzielone od
faktów. Trzeba to przeslac do Toru. Ponadto jakis slownik, najprostsze slowa... Slowo  pokój tez tam
moze byc. Przyda sie... po wojnie.
Rawat wolno uniósl spojrzenie.
- Nawet nie spytales o swojego lucznika, o Astata, czy w ogóle do mnie doszedl - z gorycza powiedzial
Ambegen. - Twój towarzysz, przyjaciel i zolnierz.
- Wiem, ze zginal - padla glucha odpowiedz. - Znalezli jego relfs... to znaczy tarcze.
Nadsetnik troche zlagodnial.
- Ten raport to sprawa na pózniej... Nie wiem, czy Erwa jeszcze stoi. Mocno watpie. Ale z drugiej
strony, zloci gnali tutaj jak wsciekli, a srebrni mieli wieksze klopoty, niz jakas opuszczona stanica... Moze
jest szansa ocalenia tej placówki. Moze nie jest zniszczona do konca... - oderwal plecy od wozu. - To [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl