[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy jesteś duchem?
Rozległo się krótkie - kum! Jak zdecydowane - tak!
- Poka\esz nam skarb?
- Kum!
- Mamy iść za tobą?
- Kum!
Potem widmo skakało coraz dalej, a kozacy posuwali się za nim. W końcu \aba-
widmo ponownie zatrzymała się. Wnuk babki stał się nagle odwa\ny.
- Gdzie jest skarb?
- Kum!
To miało prawdopodobnie, oznaczać zdecydowane - tutaj! Na potwierdzenie \aba
wykonała skok w górę i opadła z głośnym plaśnięciem na ziemię.
- Czy mamy tu kopać?
- Kum!
- I znajdziemy skarb?
- Kum-kum-kum-kum!
Zabrzmiało to tak, jak gdyby \aba siedząc nad brzegiem stawu \egnała się z nimi, aby
wkrótce zanurkować pod wodą. I rzeczywiście duch zniknął, wprawdzie nie w bajorku, lecz
w ciemnościach nocy.
Dwaj poszukiwacze skarbów szli dalej z bijącym sercem. Kiedy dotarli do miejsca,
gdzie ostatnio widzieli ducha, pochylili się i zaczęli badać grunt.
- O święty Iwanie Wasyliewiczu, tu jest dziura1
- Kopiemy?
- Oczywiście! Tu\ obok jest ogródek młodego Aleksieja Filipowi-cza. W kącie le\y
motyka i łopata. Zaraz je przyniosę.
- Mam tu zostać?
- Tak,- nie wolno ci się stąd ruszyć, bo otwór się zapadnie. Mów zaklęcie! A jak
wrócę nie mo\e paść ani jedno niedozwolone słowo.
Kozak pobiegł do ogródka, a jego kamrat zaczął mamrotać czarodziejską formułkę.
Wkrótce ten pierwszy wrócił z narzędziami i obaj zabrali się do pracy, a\ pot kapał im z
czoła.
Wykopali ju\ dół głęboki na metr, gdy wtem zauwa\yli odblask światła zbli\ający się
od domu naczelnika i przestraszyli się. Nadchodzili dwaj mę\czyzni. Jeden z nich niósł
latarnię, która zamiast szybek, rzadkich w tych stronach, zalepiona była naoliwionym
papierem.
Na nieszczęście szli prosto na pracujących kozaków i wkrótce stanęli przed nimi.
Poszukiwacze skarbów pocili się teraz nie tylko z wysiłku, lecz tak\e ze strachu, poniewa\
tymi dwoma mę\czyznami okazali się naczelnik i jego syn.
- Do pioruna! - zawołał rotmistrz. - Co tu się dzieje? Cisza.
- Co tu robicie?
- Znajdę go, wezmę pod dach! - wymamrotał jeden z nich.
- Kogó\ to?
- Wy, drogie duchy, co mi pomo\ecie! - wybełkotał drugi.
- Do diabła! Ju\ ja wam pomogę!
To powiedziawszy złapał za knut i ze wszystkich sił zaczął okładać grzbiety
pracujących w dole kozaków, ale ogłupiali poszukiwacze skarbów cierpliwie przyjmowali
ciosy. Nie przerywali kopania i dalej mamrotali swoje zaklęcie. Wprawdzie uderzenia knutem
sprawiały im wielkie cierpienie, jednak wytrzymywali ból i nie przestawali pracować, a\
zmęczonemu rotmistrzowi omdlała ręka.
- Czy wy w ogóle nie macie czucia, łajdaki? - ryczał. - Wyjdziecie wreszcie z tej
dziury?!
- Ten skarb... - powiedział jeden,
- Człowieku, co ty pleciesz?
- ... w tym miejscu le\y! - drugi dokończył zaklęcie.
- Skarb? Na świętego Cypriana, teraz zaczynam pojmować! Oni chcą wykopać skarb,
zamiast trwać na posterunku. Na litość boską, kto wam to wmówił? Jesteście tak
beznadziejnie głupi, \e a\ trudno uwierzyć!
Jednemu z poszukiwaczy było ju\ tego za wiele. Nie chciał uchodzić za głupca.
Zapomniał o nakazie zachowania milczenia i wypadł ze swojej roli.
- Głupi? Nie, ojczulku, głupcami to my nie jesteśmy, lecz przeciwnie, jesteśmy
bardzo mądrzy.
Wtem jego kamrat krzyknął przera\ony.
- O święta Weroniko, teraz wszystko stracone! Ty mówiłeś! Gaduła zrozumiał
natychmiast, \e popełnił błąd i upuścił motykę.
- Zwięty Iwanie Wasyliewiczu! - zajęczał. - Co ja zrobiłem?
- Czy nie mo\esz trzymać gęby na kłódkę! Chciałbym, \eby cię diabli wzięli! -
wściekał się drugi.
W swoim cierpieniu ani przez chwilę nie pomyśleli o przeło\onych i rozgniewani stali
naprzeciwko siebie. Naczelnik i rotmistrz patrzyli na nich bez słowa.
- Dzisiaj był ten właściwy dzień! - mówił dalej płaczliwym głosem wnuk. - Całymi
latami na pró\no oc/.ekiwałem \aby mojej babki. Wreszcie ukazała się, i to jaka wielka! Tu
le\ą miliony, na pewno, bo im większa \aba, tym większy skarb. Bez jednego piśnięcia dałem
sobie obić grzbiet do krwi i wszystko na pró\no, bo ty musiałeś gadać i skarb znów się
zapadł!
- Mo\e za rok znów się uka\e?
- Będzie się wystrzegała, ty paplo! Tak szybko \aba się znów nie pojawi. Ach, co za
nieszczęście! Wszystko przepadło, wszystko skończone!
Teraz rotmistrz stracił ju\ cierpliwość.
- Mylisz się! - warknął zły. - Jeszcze nie wszystko skończone! Teraz dopiero zacznie
się najwa\niejsze, kara za wasze sprawowanie! Ka\ę was zakuć w kajdany, będziecie biec
przez rózgi, łajdaki1
Przera\eni kozacy wyskoczyli z dołu i padli przed rotmistrzem na kolana.
- Ojczulku, nie zrobisz tego! - wolał nieszczęsny wnuk.
- Nie wytrzymamy tego1 - biadał drugi.
- A dobrze wam tak. Ka\ę was biczować, a\ padniecie, wy niedbałe psy!
- Nie jesteśmy niedbali, panie! Zawsze bardzo gorliwie przykładamy się do słu\by.
- Opuściliście posterunek! Właśnie przyszliśmy, \eby się przekonać, czy więzień jest
dobrze strze\ony. Mieliście pilnować więznia a zamiast tego szukacie skarbu. W tym czasie
on mógł ju\ dawno uciec.
- Przecie\ jest przywiązany, dobry ojczulku.
- Macie szczęście! Pójdziemy do niego i biada wam, je\eli wszystko nie będzie jak
nale\y! Poczekacie tutaj, a\ wrócimy, wtedy postanowię, co się z wami stanie. Nie ruszajcie
się stąd ani na krok! Zrozumiano?
- Tak jest, ojczulku, ani na krok. a\ wrócisz.
Rotmistrz wraz z naczelnikiem udali się do stra\nicy. Weszli do góry po drabinie i syn
pomacał zamknięcie drzwi.
- Wszystko w porządku? - spytał naczelnik.
- Tak, ale to jeszcze niczego nie dowodzi Zobaczmy dalej!
Rotmistrz wyjął zatyczkę ze skobla, pchnął drzwi i wszedł do środka. Wtem isprawnik
usłyszał cichy szmer, coś jakby stłumiony jęk człowieka
- Co ci jest'' Co się stało? - spytał.
- Nic, wejdz na górę, szybko! - odpowiedział głos ze środka. Stary pośpiesznie wspiął
się do góry po drabinie.
Numer Dziesiąty
Podczas gdy obaj wartownicy próbowali wykopać skarb, Sam Haw-kens przekradał
się okrę\ną drogą do swoich towarzyszy, którzy czekali na niego pod stra\nicą.
- Có\ ty za komedię odgrywasz? - spytał Will.
- Hihihihi, stary szopie, jestem wielkim duchem!
- Zwariowałeś, Sam. Uwa\asz się za Manitou, czy co?
- Bzdura, Will. - chichotał rozbawiony Sam Hawkens. - Ci dwaj myślą, \e ukazał im
się duch, a do tego jeszcze pod postacią \aby. To ja sprawiłem ten cud. Nie słyszeliście tego
wspaniałego kumkania?
- Oczywiście, słyszeliśmy. I widzieliśmy te\ światełko.
- Takich głupców mo\na spotkać jedynie na Syberii, jeśli się nie mylę. Mamy dość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl